Ruch Chorzów wisi na włosku i to takim bardzo, bardzo cieniutkim. Niewykluczone nawet, że można już zaryzykować stwierdzenie, iż jednego spadkowicza z ekstraklasy znamy - czytamy na www.weszlo.com.
– To się nie mieści w głowie – mówi nam osoba z Komisji Licencyjnej, której pokazaliśmy dokumenty.
Chodzi o podwójne umowy zawierane z piłkarzami. Część wynagrodzenia zawodników wypłacał Ruch Chorzów, a część Fundacja Ruch Chorzów. Problem w tym, że ten drugi kawałek tortu do zawodników nigdy nie trafiał, a sięgające kilku lat zaległości były niezgodnie z przepisami ukrywane przed Komisją Licencyjną.
– Koledzy z drużyny mówili mi, że te pieniądze płacone przez fundację otrzymam na sto procent, tylko z kontraktem mogą być problemu. A tu odwrotnie – pieniędzy z fundacji nie mam do dziś, nie mogę też się doprosić premii za awans do europejskich pucharów w sezonie 2013/2014 – mówi jeden z piłkarzy, których dotyczy sprawa.
Przyjrzyjmy się temu mechanizmowi.
Bartłomiej Babiarz 1 lipca 2013 roku został zatrudniony przez Fundację jako specjalista ds. marketingu i PR za 2000 złotych miesięcznie brutto. Z kolei Adrian Mrowiec nie był już „specjalistą”, ale jedynie „pracownikiem ds. marketingu i PR” – też za 2000 złotych brutto. W podobnej sytuacji znaleźli się między innymi Krzysztof Kamiński, Grzegorz Kuświk, Robert Chwastek, Michał Buchalik i Filip Starzyński.
Takie podwójne zatrudnienie stosuje kilka klubów, chodzi o optymalizację podatkową i sprawy związane z ZUS-em. Pierwszy problem w przypadku Ruchu polega na tym, że nie zgłaszał tego Komisji Licencyjnej. Drugi – na ten moment potencjalny – iż być może w ten sposób omijano nałożony przez KL limit zarobków piłkarzy (tego nie mogliśmy zweryfikować, ale zrobią to odpowiednie organy).
Na razie zajmijmy się problemem pierwszym. Zgodnie z podręcznikiem licencyjnym, jeśli część wynagrodzenia piłkarzy wypłacana jest nie przez klub, ale przez podmiot trzeci, trzeba to ujawnić. Dla przykładu – gdyby piłkarze byli zatrudniani zarówno przez klub, jak i fabrykę, która jest właścicielem klubu to należy na potrzeby komisji podać przychody graczy z obu źródeł. Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia w Chorzowie. Zarówno klubem, jak i fundacją, zarządzają tak naprawdę te same osoby i tak naprawdę mówimy o wspólnej kasie. Pod umową z Bartłomiejem Babiarzem z grudnia 2014 roku podpisał się Mirosław Mosór.
Podręcznik licencyjny wymaga spłaty zadłużenia wobec wszystkich piłkarzy w konkretnych terminach. Długi za rok 2013 muszą być zapłacone do końca marca 2014. Długi za rok 2014 – do końca marca 2015. I tak dalej. Do tego dochodzi weryfikacja jesienna, ale wtedy nie odbiera się klubom licencji, tylko przyznaje minusowe punkty (Ruch otrzymał taką karę w poprzednich rozgrywkach). Czyli jesienią Komisja Licencyjna rozdaje żółte kartki, a wiosną czerwone.
Idąc dalej: gdyby Ruch w kwietniu 2014 roku miał chociaż złotówkę niezapłaconą wobec zawodników z 2013 roku – nie otrzymałby licencji na grę w ekstraklasie na sezon 2014/2015. Gdyby w kwietniu 2015 miał zaległości sięgające 2014 roku, nie mógłby grać w rozgrywkach 2015/2016. A jak to wygląda w praktyce? Ruch takie zaległości miał (nadal ma), ale ich nie wykazał w oficjalnych dokumentach.
Wyrok zaoczny z września 2015 roku:
To tylko dwa, a nazwisk – jak już wspomnieliśmy – jest więcej. Robert Chwastek ma dwa wyroki – jeden na 12 000, drugi na 16 000 złotych (razem 28 000 złotych). Gdy Adrian Mrowiec odchodził z Ruchu, zaległości Fundacji wobec niego wynosiły 35 391 złotych i 30 groszy. – Nie dostałem ani grosza. Dwa lata czekam na uregulowanie. Inni oddawali sprawy do sądu, ja liczyłem, że uda się bez tego. I się chyba przeliczyłem. Ciągle słyszałem: jutro, za miesiąc. I nic. Podpisują jakieś chore umowy, na fundację, z której nawet komornik nic nie może wyciągnąć – kręci głową Mrowiec.
Zgodnie z dokumentami, miał dostać całość w dwóch ratach. Termin dawno minął.
– A jeszcze proszę pamiętać o premii za puchary – mówi inny piłkarz (większość rozmówców nie chce wypowiadać się pod nazwiskiem). – Sęk w tym, że to premia uznaniowa. I niby znamy kwotę jaką mieliśmy dostać, ale na koniec może się okazać, że ktoś uznał, iż zasłużyliśmy na pięćdziesiąt groszy. Już się pogodziłem ze stratą tych pieniędzy, chociaż dobrze by było, gdyby i tej sprawie ktoś się przyjrzał. Premię za awans do pucharów dostali tylko zawodnicy, którzy zostali w klubie na kolejny sezon.
Sytuacja wygląda następująco: gdyby te wszystkie dokumenty trafiły do Komisji Licencyjnej (a powinny), ta nie miałaby wyboru i nie mogłaby przyznać Ruchowi licencji na grę w Ekstraklasie. Jednak długi idące w setki tysięcy złotych zostały – świadomie lub nie – zatajone. Należy jednocześnie zweryfikować, czy dodatkowe umowy wypłacane przez fundację nie sprawiły, iż przekroczony został limit zarobków pojedynczych zawodników, nałożony przez komisję. To oznaczałoby naruszenie kolejnego paragrafu. Najważniejsze jednak jest to, że wszystkie kluby zerowały swoje zadłużenie lub podpisywały porozumienia z wierzycielami, a Ruch po prostu przez lata ukrywał problemy i liczył, że nikt się nie dowie.
Teraz możliwe są trzy scenariusze: odebranie licencji, kara punktowa na ten sezon, kara punktowa na przyszły sezon. Przy czym kara punktowa na ten i na przyszły sezon może występować wspólnie (jeśli przekroczono limit zarobków). Należy też pamiętać, że ruch w kwestii kar jest recydywistą.
Gdybyśmy mieli prognozować, co wydarzy się dalej, to nakreślilibyśmy taką przyszłość:
– Komisja Licencyjna w trybie pilnym zaczyna pracę.
– Ruch nie zostaje zdegradowany w trakcie sezonu, aby nie dezorganizować rozgrywek i nie działać na szkodę sponsorów ligi i telewizji
– Ruch otrzymuje dziesięć punktów kary, co w jego obecnej sytuacji w zasadzie oznacza degradację lub ją przynajmniej bardzo uprawdopodabnia
– Ruch być może otrzymuje także 10 punktów kary na przyszły sezon, już w pierwszej lidze
Sytuacja jest o tyle szczególna, że Komisja Licencyjna gra o swoją reputację. Jeśli nie zareaguje z niezwykłą stanowczością, okaże się, że jej przepisy można kreatywnie obchodzić i nie niesie to za sobą żadnych poważniejszych konsekwencji. Mówiąc krótko – KL stoi pod ścianą, bo albo będzie to dla niej moment, w którym umocni swoją pozycję, albo stanie się bardziej kółkiem dyskusyjnym.
A dobrze wiemy, że w tym gremium zasiadają zbyt poważni ludzie, by chcieli przekształcić się w kółko dyskusyjne…
Źródło: www.weszlo.com
Napisz komentarz
Komentarze