O ostatnich zawirowaniach wokół Ruchu Chorzów słyszał już chyba każdy mieszkaniec naszego miasta. Kłopoty finansowe z jakimi się zmaga, od dawna nie są nowością, jednak aż do marca bieżącego roku, nie zdawaliśmy sobie sprawy z ich skali. Wtedy to do mediów przedostał się rozpaczliwy apel o pomoc finansową, który działacze z Cichej, skierowali do prezydenta Andrzeja Kotali. W ten sposób, w niebieską spiralę zdarzeń, wciągnięte zostały lokalne władze, a także wiele osób z otoczenia klubu.
- Sytuacja Ruchu Chorzów nigdy nie była tak dramatyczna – czytaliśmy na początku tego roku w internetowych serwisach informacyjnych i na pierwszych stronach, ukazujących się w naszym regionie gazet. Prezydent wspólnie z radnymi usiłowali dowiedzieć się, ile wynosi całościowe zadłużenie spółki. Zarówno w sali obrad chorzowskiego magistratu, jak i w kuluarach, padały rozbieżne kwoty. Raz mówiono o pięćdziesięciu, następnie o sześćdziesięciu, a według niektórych doniesień, nawet osiemdziesięciu milionach złotych.
W końcu, po burzliwych dyskusjach, podczas których przedstawicielom Ruchu zarzucono szantaż i brak kompetencji, radni zdecydowali się udzielić zgodę na przekazanie właścicielom klubu pożyczki w wysokości osiemnastu milionów złotych. Prezydent i radni pytali się: „Dlaczego zwróciliście się o pomoc tak późno?” Dzięki wsparciu, spółka mogła spłacić swoje bieżące zobowiązania, a klub otrzymał licencję na grę w Ekstraklasie. Władze miasta postawione zostały jednak pod ścianą. I bez wątpienia czuły na sobie oddech tej części kibiców, którzy niebieską „Erkę” traktują jak relikwię.
Przekazanie klubowi tak wysokiej kwoty z miejskiego budżetu, niezaprzeczalnie podzieliło mieszkańców. Taki ruch ze strony samorządu oznaczał rezygnację z wielu inwestycji, na które czekali chorzowianie. Temperaturę podgrzewali dodatkowo kibice, którzy straszyli, że „Kto nie pomoże, zostanie rozliczony”. Wielu mieszkańców, choć z wiadomych przyczyn nie mówi tego głośno, nie jest zadowolonych, że Ruch jest tak hojnie wspierany przez lokalny samorząd. Nie powinno to nikogo dziwić. W końcu podatki, które płacą nie tylko kibice, ale wszyscy obywatele, są głównym źródłem dochodów budżetowych.
Tylko od 2012 roku (nie licząc wspomnianej pożyczki) gmina wniosła do spółki Ruch Chorzów S.A. ponad pięć milionów złotych. Kibicom to nie wystarcza. Co prawda marszu z transparentami „Kaj momy stadion” dawno już nie widzieliśmy, ale sympatycy Ruchu co jakiś czas dopominają się o „swoje”. Obecnie miasto jest zadłużone na blisko 164 miliony złotych. Lokalne władze planują jednocześnie przeprowadzenie kilku wielkich inwestycji, jak choćby budowę obwodnicy. Patrząc realnie, lokalny budżet prawdopodobnie nie udźwignie dodatkowego wydatku rzędu 100 milionów, z którym wiązałoby się przeprowadzenie modernizacji stadionu Ruchu.
Tak czy inaczej, wizja rozpoczęcia tej inwestycji wydaje się coraz mniej realna. Nie tylko ze względu na dość bierną postawę miasta w tej sprawie, ale również stanowisko samego klubu. Dariusz Samagarowicz, który do lipca tego roku był jego prezesem zapowiadał, że Ruch przeniesie się na Stadion Śląski. Także Janusz Paterman (choć nie utrzymał się na tym stanowisku nawet przez miesiąc) przychylał się do przenosin do „Kotła Czarownic”. Jak wygląda sytuacja obecnie? Trudno to ocenić zważywszy na chaos, w jakim obecnie tkwi Ruch.
W tym tygodniu sytuacja jednego z najbardziej utytułowanych polskich klubów jeszcze bardziej się skomplikowała. Komisja licencyjna po raz kolejny ukarała Ruch za zaległości finansowe wobec byłych piłkarzy oraz ukrywanie długów przed PZPN. Tym razem wyrok brzmiał: osiem ujemnych punktów w bieżącym sezonie oraz zakaz transferowy. Co prawda kara może zostać zmniejszona do czterech punktów, jeśli klub ureguluje wspomniane zaległości do końca stycznia przyszłego roku, ale nie zmienia to diametralnie położenia klubu. Zważywszy na pozycję w ligowej tabeli, widmo spadku ciąży na nim coraz bardziej. Jakie miałby on konsekwencje? Tego już nie trzeba nikomu tłumaczyć.
Nie ma co ukrywać - pomijając słabe wyniki sportowe, na które z pewnością bardzo duży wływ ma klimat panujący w klubie i poza nim, nie jest on w tym momencie idealnym narzędziem do promocji miasta. Czy z tego powodu, stopniowo odchodzi się od strategii marketingowej, polegającej na promowaniu się przez Ruch, do czego – chcąc nie chcąc – nawiązuje również slogan i logo miasta? Biuro prasowe UM przekazało nam, że Chorzów nadal „wprawia w ruch”, a zmiana nazwy strony na Facebooku ma jedynie ułatwić wyszukanie jej osobom, które jeszcze nie polubiły tego profilu. To tłumaczenie wydaje się jednak trochę zbyt zawiłe...
Napisz komentarz
Komentarze