Samo wspomnienie emocji jakich dostarczyła nam mieszana sztafeta olimpijska w Tokio do dziś u wielu powoduje ciarki na plecach. Zamykający polską zmianę 4 x 400 m Kajetan Duszyński okrzyknięty został "Kajetano Kapitano", zdobywając dla nas złoty medal! Zapraszamy do przeczytania wywiadu z mistrzem olimpijskim, wychowankiem T.S. AKS Chorzów, ambasadorem Stadionu Śląskiego.
Bartłomiej Czaja: "Kajetano Kapitano" - czy zaakceptowałeś ten pseudonim i czujesz się kapitanem sztafety męskiej?
Kajetan Duszyński: Jest na pewno miła i fajnie brzmi ale ja się nie utożsamiam z tą rolą w zespole. Na igrzyskach byłem debiutantem i z taką rolą jechałem tam. Zostałem tak okrzyknięty przez to, że kończyłem wszystkie sztafety, a ta czwarta zmiana jest najbardziej spektakularna. Ksywa się przyjęła i myślę, że już ze mną zostanie.
Jak wspomniałeś czwarta jest najbardziej spektakularna i najważniejsza. To kończący sztafetę wbiegają na metę z podniesionymi rękami lub spuszczoną głową. Ty dałeś rade i w każdym z czterech biegów spisałeś się świetnie.
Nigdy nie biegałem w tak mocnej obsadzie i sam do końca nie wiedziałem co będzie. Moim zdaniem każda zmiana jest tak samo ważna i na każdej trzeba dać 100 procent siebie. Tu jest praca zespołowa i tak do tego trzeba podchodzić. Oczywiście są zmiany trudniejsze jak druga czy właśnie ostatnia. Na ostatniej można wygrać medal ale i go stracić. Tak naprawdę na niej wszystko się rozgrywa. Byłem spokojny, bo wiedziałem, że pobiegnę swoje, a co mi to da to się okaże. Choć trudno nazwać to spokojem, kiedy tętno ma się dwieście. Chłodna głowa i dobra forma spowodowały, że wiedziałem o tym, że mam zapas sił na ostatnią prostą i powalczą o najwyższe laury.
Po jednym z biegów eliminacyjnych powiedziałeś, że tempo biegu było wolne i miałeś siły przyspieszyć na ostatniej prostej. Trzeba tu zaznaczyć, że ten bieg był w tempie na 44.50. Jeżeli to tempo jest wolne w takim razie na co stać Kajetana Duszyńskiego, jaki jest twoja rezerwa?
Właśnie sam nie wiem bo podczas tych wszystkich czterech biegów tak naprawdę nie było tak, że nie miałbym jakiejś rezerwy na mecie. W eliminacjach kiedy widziałem, że jestem na niezagrożonej pozycji to luzowałem na ostatnich metrach, żeby zachować trochę sił na finały. W finale miksta również jakaś rezerwa mała pozostała po wbiegnięciu na metę w razie gdybym musiał jeszcze z kimś powalczyć. W finale męskiej sztafety po odebraniu pałeczki wpadłem na jednego z zawodników i to nieco wytrąciło mnie z rytmu, jednak tam do ostatnich metrów biegłem na 100 procent i dałem z siebie wszystko wyprzedzając jeszcze na ostatnich metrach Jamajczyka.
Biegałeś we wszystkich czterech biegach, a to przecież duże obciążenie fizyczne i psychiczne, bo oczekiwania były też coraz większe. Jak się z tym czułeś?
Nie odczuwałem tych oczekiwań, przyjechałem robić swoje i jeżeli trener widział mnie w każdym z biegów to ja chciałem zaprezentować się jak najlepiej. Jako męska sztafeta przyjechaliśmy z 15 wynikiem i nie było dużo do stracenia, mogliśmy tylko zyskać. Każdy z nas przyjechał w świetnej formie, co pokazały poszczególne czasy na zmianach.
Na indywidualne czasy musieliśmy poczekać do niemal końca sierpnia, gdzie poprawiłeś rekord życiowy (44,92).
Ten sezon był wyjątkowy. Po igrzyskach musiałem odnaleźć się w nowej roli, dużo kontaktu z mediami, wywiady, rozpoznawalność czy autografy. Emocje trochę opadły i też trochę forma już spadła, a jednak udało się wykręcić czas poniżej 45 sekund. Poranek w Szwajcarii był z mieszanymi uczuciami. Znowu nieprzespana noc. Emocje siedzą. Czuję jednak ulgę. Nie wierzyłem, że po Tokio uda się podtrzymać tak wysoką dyspozycję. Niby z treningów wychodziły takie czasy, ale zawsze powtarzam: "Trening, to trening". Jestem zawodnikiem, który w ćwiczeniach miał świetne rezultaty, ale nie przekładało się to podczas zawodów. Teraz się to zmieniło. Coś niesamowitego.
Ten sezon dla sztafety męskiej był wyjątkowy. Jeszcze w maju patrząc na formę np. podczas World Relays Silesia 2021 nikt nie przypuszczał, że w Tokio nastąpi tak eksplozja formy. Skąd te zmiany?
Na to złożyło się wiele czynników. Wszystkich nie jestem w stanie teraz przytoczyć. W maju-czerwcu nasza sztafeta była po sporych perturbacjach głównie zdrowotnych. zakażenie koronawirusem, kłopoty z Achillesem. Forma bardzo się przesunęła. W maju dochodziłem do siebie zdrowotnie. Byłem poza treningiem. Pojechałem do Zakopanego. Dopiero w czerwcu biegałem. Potem coraz bardziej się rozkręcałem i już na mistrzostwach Polski poprawiłem życiówkę i można było zauważyć, że wszystko dobrze się toczy. Najważniejsze, że było zdrowie i treningi fajnie wychodziły.
Dziennikarze i zawodnicy w Tokio często mówili o specyfice bieżni na Stadionie Olimpijskim, która jest nieco inna i która pozwalała też na dobre czasy. Do tego patrząc na buty nowej generacji można było bić rekordy świata. Czuliście, że ta bieżnia "niesie"?
Nie biegałem na niej indywidualnie więc też nie znam pełnej specyfiki bieżni, gdyż biegałem głównie po pierwszym i drugim torze. Jednak nie czułem, żeby była super szybka, wręcz nie odpowiadała mi geometria toru. Lepiej biegało mi się na bieżni podczas obozu przygotowawczego do Tokio, była nieco twardsza. Postęp technologiczny jest coraz większy i trzeba się przyzwyczajać do tego, że będą coraz to nowsze mieszanki tej gumy. Jeśli chodzi o buty to faktycznie nowy typ podeszwy pozwala uzyskiwać lepsze czasy. Będę bazował na tym, co mówią naukowcy. Co sezon robię życiówkę, właśnie w nowych butach. Jeden zawodnik upada i się rozwala, drugi robi życiówkę lepszą o sekundę. Było dużo zamieszania w rywalizacji na płotkach. Badacze zajmują się wynikami, które osiągają biegacze. Rywalizujemy w tym, co daje rynek obuwia.
Rekord życiowy, mistrzostwo Polski, złoty medal olimpijski jeśli ktoś powiedziałby Ci, że tak będzie wyglądał rok 2021 to co byś mu odpowiedział?
W życiu nie uwierzyłbym w taką historię. W ciemno wziąłbym ten pierwszy punkt czyli walka o rekord życiowy. W najlepszych snach nie przypuszczałem, że taki to będzie rok. Zawsze patrzę realnie na to co może się zdarzyć, jednak to co się wydarzyło było wspaniałe i skupiając się na ciężkiej pracy udało się spełnić marzenia.
Gdzie jest granica twoich możliwości?
Nie mam pojęcia jakie są jeszcze rezerwy. Poprzedni sezon był przełomowy. Zaprogresowałem szybkościowo. Buduję siebie na nowo. Z roku na rok jest lepiej. Nie wiem, gdzie są limity. Przepycham je przy każdej okazji. Nie skupiam się na tym. Nie pomaga mi to. Ile pobiegnę w przyszłości? Zobaczymy.
Jak było można zaobserwować w Tokio nasza lekkoatletyka to prawdziwy Wunderteam 2, który osiągnął większość wszystkich medali w Tokio. Fajnie być członkiem takiej ekipy?
To wspaniali ludzie tworzą ten zespół nie tylko medaliści, ale też takie osoby jak Marcin Lewandowski, który pomimo porażki, kontuzji mając realną szansę na medal wstaje i mówi, że jest szczęśliwym człowiekiem i widocznie tak miało być. Atmosfera, która jest w kadrze i wokół niej powoduje, że jesteśmy potęgą w Europie i na świecie.
Chorzowianin czy Siemianowiczanin? Na Śląsku trwały dyskusje skąd jesteś i z jakim miastem tak naprawdę się utożsamiasz?
Ciężko wyróżnić jedno miasto. Urodziłem się w Siemianowicach Śląskich tam też jest dom rodzinny dziadków, w Chorzowie wszystko się zaczęło. Edukacja, kariera sportowa i formalnie jestem mieszkańcem tego miasta, które bardzo mnie wspiera. Obecnie przebywam w Łodzi na studiach i tu reprezentuję AZS AWF Łódź. Takie jest życie sportowca, większość zawodników nie trenuje w swoim mieście rodzinnym, jednak z sentymentem tam zawsze wracam, tam mam rodzinę i przyjaciół.
Powitanie w Chorzowie po igrzyskach w Tokio można powiedzieć z dużym rozmachem. Spodziewałeś się takiego przywitania?
Myślałem, że będzie to formalne spotkanie z władzami miasta, a tu scena, tłumy ludzi, autografy, prezenty, przemowy. Naprawdę jestem pod wrażeniem tego jak mnie przywitano w miejscu, przez które kilka lat temu codziennie przechodziłem idąc ze szkoły na trening, a teraz jestem tu i jest wzruszenie.
Jak się zatem rozpoczęła Twoja kariera?
Poszedłem do parku pobiegać i tak zostało <śmiech>. Tak naprawdę było pierwszy taki trening zrobiłem w Parku Górnika i tak jak widać zostało. Wychodziłem w zwykłych butach, że pobiegać i przede wszystkim się zmęczyć i odejść od komputera. Biegałem przez Park Górnika do Bytkowa i z powrotem. Później wybrałem Gimnazjum Sportowe nr 11 przy Zespole Szkół Sportowych nr 1 im. Janusza Kusocińskiego w Chorzowie, gdzie trafiłem pod skrzydła trenera Krzysztofa Podchula. Na początku był to dystans 300m ppł., jednak konkurencja okazała się być kontuzjogenna stąd decyzja o zmianie konkurencji na 400m płaskie.
Nauka i sport w Twoim wykonaniu idą w parze. Jesteś przykładem, że można się kształcić i osiągać sukcesy sportowe.
W gimnazjum faktycznie przykładałem się do nauki, tam też było sporo zajęć sportowych, nie byłem też reprezentantem kraju, więc nie brałem udziału w zgrupowaniach. W liceum Zespołu Szkół Stowarzyszenia Rodzin Katolickich czyli tzw. "Katoliku" nie było już tak różowo. Musiałem iść indywidualnym tokiem nauczania ze względu na liczne zgrupowania. Dużo trenowałem, byłem zmęczony i przygotowania do matury nie były takie proste, zwłaszcza, że szkoła do której uczęszczałem ma bardzo wysoki poziom. Jednak zarówno nauczyciele, jak i koledzy z klasy pomagali mi, żebym mógł jak najlepiej przygotować się do matury. Na studiach inaczej planuje się naukę i ten tryb bardziej mi pasował, szybko się przestawiłem i teraz jestem już na studiach doktoranckich.
Krystalografia białek to temat twoich studiów?
To najpopularniejsza metoda pozwalająca określać strukturę białek, wydzielać je i oczyszczać. Dzięki niej wiemy, jak atomy ułożone są w przestrzeni. Skomplikowany i piękny proces. Niedawno skończyłem drugi rok, jestem po ocenie śródokresowej. Zostały jeszcze dwa lata, co najmniej, bo czasu jednak brakuje.
Skąd u ciebie takie zainteresowania?
Nauką interesuję się od dziecka. Potem pojawił się sport i to on zajął miejsce najważniejsze. Na szczęście uczelnie w Polsce ułatwiają już naukę sportowcom, stąd wybór padł na politechnikę. Tak wróciłem do swojej pasji, odkryłem ją na nowo. To jest niesamowita odskocznia od treningów. Są badania pokazujące, że ludzie z pasjami - niekoniecznie naukowymi, absolutnie nie, zajawkę można mieć na jakimkolwiek punkcie - sięgają w sporcie po większe sukcesy. Dla mnie to drugie życie jest bardzo ważne.
W jednym sezonie osiągnąłeś bardzo dużo, praktycznie spełniając swoje marzenia. Jaki zatem masz cele na kolejny sezon?
Można powiedzieć, że jestem już spełnionym sportowcem, jednak wciąż jest głód osiągania kolejnych laurów. Są przecież w przyszłym roku mistrzostwa świata i Europy, tam jeszcze medali nie zdobyłem. Wracając z Tokio myślałem o kolejnych występach, nawet nie było okazji nacieszyć się sukcesem. Jeśli jest się w formie i sezon trwa to trzeba wykorzystać go w pełni i ja tak zrobiłem.
Rekord kraju śni ci się po nocach? W twoje rezultaty coraz bardziej niedowierza Tomasz Czubak – rekordzista Polski w biegu na 400 metrów
Mam do tego dystans. Zostawiam to jako cel na kolejne lata. W tym roku jestem całkowicie spełniony. Po biegu w Szwajcarii dostałem gratulacje od Tomka. To wielkie wyróżnienie! Idol z dzieciństwa. Pokazał mi, że Polacy są w stanie osiągać takie czasy. Nie wyobrażałem sobie, że można dotrzeć do takiego poziomu. Gdy zaczynałem treningi z Rafałem Omelką, Jakubem Krzewiną czy Karolem Zalewskim, to oni byli nieosiągalni. Dużo się zmieniło. Jak widać, można "urwać" półtorej sekundy z życiówki w rok. Sport jest nieprzewidywalny.
Zostałeś Ambasadorem Stadionu Śląskiego. Jakie to uczucie?
Uwielbiam tu startować. Jak tu jestem mam dziwne wrażnie, jakbym startował na zawodach szkolnych, bo gdzie się nie rozejrzałem to byli moi znajomi. Łza się w oku zakręciła, trudno było mi się potem skupić. Bycie Ambasadorem to spore wyróżnienie ale również obowiązek, który chcę wykonywać jak najlepiej.
Napisz komentarz
Komentarze