28 maja o godzinie 17:35 była lekkoatletka - Magdalena Gorzkowska zdobyła Denali, szczyt zaliczany do Korony Ziemi. Związana z Chorzowem sportsmenka spotkała się z nami, aby podzielić się wrażeniami z tej wyprawy. Z poniższego wywiadu dowiecie się m. in. jakie Magda ma plany na przyszłość, z jakiego powodu zawsze obiera sobie wymagające cele, jak radzi sobie ze strachem i dlaczego bliscy uodpornili się już na jej kolejne, lekko szalone pomysły. Zapraszamy do lektury!
Jakub Brzozowicz: Niedawno stanęłaś na szczycie Denali, czego Ci serdecznie gratuluję! Skąd pomysł aby zdobyć akurat tę górę?
Magdalena Gorzkowska: Dziękuję bardzo! Pierwsze myśli o Denali były już 5 lat temu, kiedy w ogóle zaczęłam chodzić po wysokich górach i zaczęłam się interesować Koroną Ziemi. Wtedy usłyszałam o Denali, jest to najwyższy szczyt Ameryki Północnej, mierzy 6190 m i jest uznawany za najzimniejszą górę Ziemi. Najniższa zmierzona tam temperatura to -73,8°C, także jest to drugie najzimniejsze miejsce w ogóle na świecie. Dlatego musiałam tam iść i sprawdzić, czy rzeczywiście tam jest tak zimno <śmiech>! W tym roku miałam plany troszeczkę inne, miałam jechać na Kanczendzongę, ponieważ jest rok Wandy Rutkiewicz i trzydziestolecie jej śmierci, moja trzydziestka i dużo rzeczy się złożyło żeby w tym roku iść tam. Jednak sytuacja na świecie tak skomplikowała sprawę, że musiałam to odpuścić. Żeby nie próżnować i zrobić coś w górach wysokich to pojawił się pomysł o Denali, przede wszystkim miałam też partnerów, z którymi mogłam tam iść. W takich miejscach trzeba mieć osoby zaufane, więc nie mogę iść z osobą przypadkową, której nie znam, której nie ufam i nie wiem jak zachowuje się w górach. Zdecydowałam, że w tym roku nie będzie ośmiotysięcznika a będzie Denali, mój kolejny szczyt do Korony Ziemi.
Opowiedz w takim razie o tej wyprawie. Czego wyjątkowego doświadczyłaś na Denali?
Ja przede wszystkim jeżdżę na różne wyprawy, aby doświadczać różnych rzeczy. Na Denali wiedziałam, że będzie dużo nowości dla mnie. Nie jest to spektakularnie wysoka góra, niczego tam nie dokonałam przełomowego, ale po raz pierwszy zetknęłam się z tym, że idę 20 km przez lodowiec pełen szczelin i ciągnę sanie które ważą około 50 kg. Dla mnie to było coś totalnie nowego, bardzo trudnego, bo sama ważąc 60-kilka kilogramów, ciągnąć pod górę niewiele mniej to jest ogromny wysiłek, naprawdę. Byłam wręcz w szoku, że było tak ciężko. Poza tym niejedna bardzo mocna osoba i doświadczona miała problemy na Denali, bo ta góra jest "humorzasta" jeśli chodzi o pogodę i dość nieprzewidywalna. Dlatego ja chciałam bardzo tam pojechać! Lądowanie samolotem na lodowcu to dla mnie też coś zupełnie nowego. Brak tragarzy, dużo szczelin które musieliśmy mijać no i te wspomniane sanki.
Co najbardziej zapamiętałaś z ostatniej wyprawy?
Sam atak szczytowy i ostatnie podejście do szczytu, które były po bardzo eksponowanej grani, czyli po jednej i po drugiej stronie były takie kilkusetmetrowe przestrzenie w dół. Było to niesamowite przeżycie. Była adrenalina i to chyba zapamiętałam najbardziej. Do tego na zejściu wpadłam do szczeliny - to też taka "mała przygoda" po drodze. Nie głęboko, ale to pierwszy raz w moim życiu.
Podobno tylko głupcy niczego się nie boją. A Ty się bałaś? Jak sobie z tym radzić?
Był oczywiście strach i to nie raz, kiedy były takie momenty naprawdę eksponowane, trudny teren który trzeba było przejść bez asekuracji. Gdybym tam odpadła, to grozi mi lot po prostu w dół i prawdopodobnie moim partnerom również, jako że szliśmy związani liną. Bałam się, oczywiście że się bałam! W takim momencie trzeba nie być rozkojarzonym, tylko się skupić na tym co się robi, na każdym kroku który się stawia i iść do przodu.
Czy do zdobywania tak wysokich gór jest potrzebny odpowiedni trening?
Oczywiście że tak! Ja jako sportowiec, który trenuje od 13-tego roku życia, czyli już ponad połowę życia i sport to moja codzienność, zawsze przygotowuję się jak najlepiej do każdej wyprawy. Nie mogę jednak siebie porównywać np. do osób które nie trenowały wcześniej niczego. Inaczej się przygotuje taka osoba, inaczej ja się przygotowuję. Moje życie to trening, więc dużo nie zmieniam przed taką wyprawą. U mnie sporo treningu wytrzymałościowego było i jest. Przygotowanie fizyczne przed wyprawą to raczej moja mocna strona. Mimo to, na ostatniej wyprawie bardzo ciężko było mi ciągnąć sanie które ważyły prawie tyle samo co ja i to POD GÓRĘ, kiedy one z każdym krokiem mnie ściągały w dół. To była strasznie syzyfowa praca.
Z innej beczki - kiedyś nazywano Cię największą nadzieją polskich 400 metrów. Myślałaś o tym na jakim byłabyś poziomie, gdybyś kontynuowała karierę lekkoatletki?
Nie zastanawiam się na jakim byłabym poziomie. Dziś mamy taki poziom, że dziewczyny będąc w czołówce Polski są już w czołówce świata - to jest absolutny kosmos! Trzeba totalnego poświęcenia wszystkiego, żeby biegać na takim poziomie, trzeba skupić się tylko na tym i takie życie mi nie odpowiada osobiście, bo wymaga zbyt wielu ograniczeń. Jest życiem w klatce można powiedzieć. Ja mam inne priorytety, ja wolę się rozwijać, uczyć czegoś nowego, próbować niż być perfekcyjna w jednej rzeczy, po prostu. Dziewczyny są tam gdzie być powinny, ja jestem tam gdzie być powinnam i ja bardzo im kibicuję, natomiast dla mnie tam już dawno nie ma miejsca.
Napisałaś na swoim Instagramie: "Liczy się tylko droga jaką pokonujesz i to jak dzięki niej ewoluujesz. Cel potrzebny jest tylko po to, by w tę drogę wyruszyć". Możesz rozwinąć tę myśl?
Możemy to odnieść do wielu różnych rzeczy, które ludzie robią na co dzień pnąc się do swojego celu. Przede wszystkim trzeba zacząć od tego, że ten cel musi być. Każdy ma swój: wybudować dom, pojechać na wakacje, zarobić jakieś pieniądze, cokolwiek. Może zdobywanie gór nie jest najprostszym celem, ale każdy ma jakieś marzenie i czeka go droga do pokonania. Tak naprawdę nie da się niczego osiągnąć łatwo, szybko. Ja wyruszając w podróż wiem, że będzie ciężko, wiem że będą trudności, przeszkody itd. i zawsze to ta droga mnie najbardziej ciekawi, w szczególności gdy cel jest dla mnie nowy i muszę się czegoś nauczyć. To zawsze droga nas kształtuje, bo dzięki niej się zmieniamy. Nie dzięki temu, że spełnimy cel, bo możemy w ogóle go nie spełnić. To czy ja bym np. się wycofała z góry 10 metrów pod szczytem i jej nie zdobyła, to by w ogóle nie miało znaczenia! Samo osiągnięcie celu to jest wisienka na torcie albo... tort bez wisienki. Bardziej tutaj chodzi o cały proces pieczenia <śmiech>!
Pozostajemy w social mediach - wesołe zdjęcia ze szczytów, radość wypisana na twarzy, sukces okraszony zdobyciem ośmiotysięcznika. Co tak naprawdę czuje się na wierzchołku np. Mount Everest?
Social media to taki temat, gdzie powinniśmy brać ogromny dystans do tego co widzimy. W górach, stojąc na szczycie ośmiotysięcznika jesteśmy niedotlenieni, jesteśmy w "strefie śmierci", ryzykujemy bardzo dużo, mamy też gdzieś ograniczone postrzeganie świata. Jesteśmy w strefie z której powinniśmy jak najszybciej uciekać. Samo zdobycie szczytu to jest dosłownie wejście na wierzchołek, zrobienie sobie zdjęcia, filmu i ucieczka jak najszybciej w dół i tak każdy powinien robić. Przebywanie długo w takich warunkach, na takich wysokościach po prostu nas zabija powoli. Dlatego trzeba odpowiedzialnie podejść do tego tematu. Piękne zdjęcia widzimy, ale trzeba być jak najkrócej na tym szczycie.
Pamiętam Twoją wyprawę na K2 i wiele pięknych kadrów, które też przeplatały się z tymi mniej przyjemnymi. Góry jednak nie udało Ci się zdobyć. Jak wspominasz trudności ze zdobywania tego szczytu?
Na K2 w czasie całej wyprawy był ogromnie wysoki poziom ryzyka wypadku i tak samo wysoki poziom niebezpieczeństwa. Spadały na nas rozpędzone kamienie, do tego cały czas ryzyko odmrożeń, temperatury od minus 30 do minus 40 stopni na co dzień. Liny w które się wpinaliśmy były pocięte, poszarpane, albo bardzo stare - w ogóle nie wzbudzające zaufania. Pod nami była przepaść po prostu. Tam poziom ryzyka jakie ja ponosiłam był najwyższy w moim życiu i było tak codziennie. W każdej chwili można było zginąć, w każdej! Dlatego każdy krok wyżej tak naprawdę pokazywał, że stawiamy na szali wszystko. Jeden mały błąd kosztował nas tam życie. Na moich oczach jeden człowiek ten błąd popełnił. Prawdopodobnie wpiął się w złą linę, a ja widziałam jakie są skutki upadku 700 metrów w dół - którego niestety nie da się przeżyć. W czasie tamtej wyprawy na K2 zginęło w sumie 5 osób i była to wyjątkowo niebezpieczna wyprawa. Ponosząc na co dzień tak wielkie ryzyko, ja naprawdę poczułam, że w ogóle nie muszę na ten szczyt wchodzić. Przeżyłam tyle niebezpieczeństwa na własnej skórze. Nikt tego nie musi zrozumieć i nikt tego nie zrozumie kto tam nie był. To, że nie weszłam na szczyt to nie ma dla żadnego znaczenia, ja się cieszę, że w ogóle przeżyłam tą wyprawę.
Jak Twoja rodzina i bliscy podchodzą do Twojego, powiedzmy, stylu życia? Ja sam mam "ciary" jak słucham Twoich opowieści, co dopiero np. Twoja Mama.
Moi bliscy, moi przyjaciele znają mnie od dawna i nie są w ogóle zaskoczeni tym wszystkim co ja robię. To nie było tak, że nagle mi wpadły takie pomysły do głowy, tylko już od dawien dawna różne miałam takie rzeczy w głowie i je realizowałam. Ci którzy mnie znają wiedzą, że to jest w moim stylu. Wiedzą też, że mnie się nie da zatrzymać, bo jak ja mam cel, to ja i tak go pójdę zrealizować. Nie ma możliwości, żeby ktoś miał na mnie wpływ. Bliscy mnie wspierają, oczywiście to przeżywają ale są już na to uodpornieni i znoszą moje pomysły. Nawet nie podejmują prób żeby mnie przekonać do czegoś innego.
Często na popularnych trasach turystycznych w Polsce można spotkać osoby, które weszły na górę, ale mają problem z tym, aby wrócić z powrotem. Czy w najwyższych partiach górskich również trudniejsze jest to zejście z wierzchołka, niż wspięcie się na niego?
Tak, zawsze jest gorzej zejść, niż wejść bo wtedy jesteśmy już zmęczeni. Czasami idzie się na szczyt 15 godzin i jesteśmy wykończeni po nieprzespanej nocy, niedotlenieni, na bardzo dużej wysokości która nas cały czas wykańcza. Motywacja spada, bo szczyt już zdobyty, a do bazy zawsze jest długa droga. Na takim zmęczeniu jest też łatwiej o błąd, łatwiej o wypadek i z moich doświadczeń wynika, że zawsze na zejściu jest gorzej, zdarzają się wypadki, dzieją się nieprzewidziane sytuacje.
Zejdźmy na chwilę z gór. Pod koniec lipca startujesz w Piekarskim Półmaratonie?
Tak! Cele duże oczywiście pojawiają się w moim życiu, ale nie non stop. Ja chyba jestem uzależniona od tego żeby jakiś mieć i lubię sobie w sporcie takie małe cele wyznaczać! Półmaraton jest teraz takim moim małym celem. Dla mnie jako dla byłej sprinterki to jest wyzwanie, ponieważ ja nie biegam takich dystansów. 20 km przebiegłam tylko dwa razy w życiu! Specjalnie wybieram sobie cel, który jest dla mnie trudny, bo to ode mnie wymaga większej pracy i większego rozwoju.
Zdobyłaś już 5 szczytów zaliczanych w skład Korony Ziemi. Który z nich najbardziej zapamiętałaś? Wiem, że to trudne pytanie, ale może opowiesz o jakichś szczególnych swoich odczuciach które Ci towarzyszyły na jednym z nich?
Myślę że najbardziej przełomowym dla mnie doświadczeniem była Aconcagua, najwyższy szczyt Ameryki Południowej (6962 m), ponieważ był to dla mnie pierwszy tak wysoki szczyt, pierwsze zetknięcie się z taką wysokością. Bardzo źle wtedy ją znosiłam, towarzyszyły mi ogromne bóle głowy, brak apetytu. Mój partner na finiszu się wycofał, więc sama kontynuowałam cały atak szczytowy. Do tego -44°C, najzimniejsza temperatura jakiej w ogóle doświadczyłam. Bardzo ciężkie warunki, brak czucia w palcach i w stopach od 5-tej rano do 15-tej. Ja tam ryzykowałam bardzo, ale też otarłam się o granice własnych możliwości i uważam, że to było bardzo ważne doświadczenie. Dzięki temu wiem jak daleko jestem w stanie się posunąć, ile moje ciało wytrzyma i głowa. To była jedna z pierwszych moich wypraw i od razu taka bardzo bogata w doświadczenia.
Co dalej planuje Magdalena Gorzkowska i dlaczego to znów będzie ośmiotysięcznik? Strzelam, że jakiś pomysł już masz?
Najbliższe cele mam trochę inne niż sportowe i na tym się teraz skupiam. Jeśli chodzi o góry to mam nadzieję, że w przyszłym roku na jakiś ośmiotysięcznik pojadę i prawdopodobnie do Pakistanu. Wolałabym jechać latem, a latem w Pakistanie można zdobyć Nanga Parbat, Broad Peak, K2 albo Gaszerbrumy, więc myślę że będę coś z tych szczytów sobie wybierać. Nie wytłumaczę racjonalnie dlaczego mnie ciągnie do ośmiotysięczników, po prostu kocham tą potęgę i te trudności. Dlatego będę sobie gdzieś tam krok po kroczku tę Koronę Himalajów i Karakorum kompletować, w swoim tempie. Nie spieszę się bo uważam, że tu pośpiech jest niewskazany. Myślę, że początkiem przyszłego roku to już będzie taki wyklarowany cel.
Dziękuję bardzo za rozmowę!
Dziękuję i życzę każdemu, by wziął odpowiedzialność za realizację swoich marzeń!
Napisz komentarz
Komentarze