JEDNA WIELKA NIEBIESKA RODZINA
Odra ma sektor A, Radomiak – „gołębnik”, w Lubinie jest „przodek”, na Legii „żyleta”. „Olimp” na Polonii, a u nas jest „młyn”. Sektor numer 8 – trybuna, na której walczymy. Jedenastu na murawie, a my – zawodnik dwunasty.
Chcesz sobie spokojnie obejrzeć mecz? Spierdalaj na sektor rodzinny. Bo tutaj jest trans, stały ruch i darcie ryja. Niebieska krew, biała rasa, kibicowska ekstraklasa! Nadajemy rytm trybunom. „Niebiescy”, hej! „Niebiescy”, ole, ole! Nasza miłość jedyna to niebieska drużyna!
A ty, kurwa, co? Ile dałeś z siebie, żeby działo się w „młynie”? W tym sercu stadionu, w jego pulsie, w jego oddechu? Słyszysz to?
Zawsze wierni i oddani, po kres życia psychofani!
Hej, „Niebiescy”!
Hej, „Niebiescy”!
Hej, hej!
To jest nasz kolor, więc się ogarnij. Niebieska koszulka, niebieski szalik, niebieskie barwy na ryj. Barwy to nasza duma, nie trzeba się z nimi kryć. Dowód przywiązania do naszej erki.
Jesteśmy z wami!
„Niebiescy”, jesteśmy z wami!
Jesteśmy kibolami, szalikowcami, fanatykami. Nakurwiamy w przeciwników, kradniemy im flagi i je palimy. W rytmie bębnów, które niosą po stadionie nasze zawołanie:
O la la, o li,
O la la, ole,
Ruch Chorzów dziś wygra,
a my za to najebiemy się!
A więc zostań ultrasem, a nie cieniasem.
Zasady proste jak chuj:
Gdy Ruch wspieramy, gardła zdzieramy.
Nasz klub jest niebieski, nie zapomnij na szpil treski.
Gdy oprawy robimy, Ruch Chorzów sławimy.
Pełne trybuny to powód do dumy.
Nie szczędź kapuchy i wrzucaj do puchy.
Nasz zapał nie minie, serce Ruchu jest w „młynie”.
A! Dziołchy nie zajmują miejsc w pierwszych rzędach trybuny dolnej! Obowiązuje zakaz dłubania słonecznika. Tutaj się dopinguje! Śpiewamy głośno, równo i powoli! Jeden drugiego mobilizuje. Nie ma opcji na przerwę lub odpoczynek.
Zaczynamy jak w kościele, pieśnią wszystkim znaną:
Dzisiaj jest dzień, dzisiaj jest dzień,
Który dał nam Pan, który dał nam Pan.
Weselmy się, weselmy się, i radujmy się nim, i radujmy się nim.
Dzisiaj jest dzień, który dał nam Pan, weselmy się i radujmy się nim.
Dzisiaj jest dzień, dzisiaj jest dzień, który dał nam Pan.
A potem ma być, kurwa, ogień!!!
28 marca 1998
Jestem jedynym synkiem w familoku, który jeszcze nie był na meczu. Kumple od dawna jeżdżą na Ruch, a Baluś nawet na mecze wyjazdowe. Jest maskotką szalikowców, kupują mu hot dogi i colę i mówią, że przynosi im szczęście.
Mnie matka nie puszcza.
– To niebezpieczne, zobacz, co się dzieje po meczach – powtarza.
A życie w naszej dzielnicy to niby bezpieczne? Na ojca też nie ma co liczyć. Piłka go nie interesuje.
Woli chlać z kolegami. Pierdolę to.
– Mamo, jadę z kolegami do parku Śląskiego – mówię.
Łyka to jak pelikan.
Dziś Ruch gra na Gieksie. W szkole wszyscy mówią, że to święta wojna. Tych z Katowic trzeba nienawidzić.
Tak samo jak tych z Zabrza. Bo to kurwy. Staram się nienawidzić z całych sił.
Tramwaj nabity kibicami. Nikt nie kasuje biletów. Wszyscy skandują: „Ruch, Ruch, HKS”. Jest zajebiście. Wystraszeni pasażerowie wysiadają na pierwszym przystanku. Się nie podoba? To wypierdalać! Nikt nam nie podskoczy.
Przed stadionem trzy tysiące ludzi. Morze niebieskich koszulek, czapeczek, szalików. Ochrona pierdoli się przy bramie. Uparli się, że każdego sprawdzą. Ale ekipa nie pozwala, wywala bramę z zawiasów i wchodzimy jak do siebie. Nie mam biletu, i chuj.
Starsi koledzy wciągają mnie na sektor. Jesteśmy jedną niebieską rodziną. Śpiewamy to samo, krzyczymy to samo. I składamy w ofierze skradzione gieksiarzom szaliki. Gdy płoną na oczach naszych wrogów, powtarzamy jak modlitwę: jesteśmy silniejsi, jest nas więcej. Możemy wszystko, a kto nam stanie na drodze, to chuja w ryj. Czuję, że znalazłem swoje miejsce. To jest to!
Jest nas więcej niż tych z Katowic. Kilku naszych chłopaków przed pierwszym gwizdkiem przeskakuje przez płot. Biegną w stronę sektora Gieksy i zrywają rozwieszone flagi. Nikt im nie przeszkadza. Euforia.
W końcu gieksiarze ruszają dupy. Do starcia dochodzi na środku szpilplacu. Napierdalanka na całego. Walczymy i my, kilkunastoletni chłopcy. Policja używa armatek wodnych. Mecz rozpoczyna się z dwudziestominutowym opóźnieniem. Zajebiście to mało powiedziane.
Gieksiarze nie odpuszczają. Wpadają między piłkarzy, ruszają w naszą stronę. Zawodnicy apelują o spokój. Co? Spokój, kiedy wszystko się rozkręca?
Zarzucamy murawę racami. Nic, kurwa, nie widać. Czad!
Drugiej połowy nie będzie. Sędzia kończy mecz. Nawet nie wiem, jaki był wynik. Tyle się działo…
Wciąż czuję zapach dymu, przemoczone ubranie na skórze, trzęsę się nie z zimna, ale z emocji. Nie mogę zasnąć. Niebieska rodzino, jestem z wami.
24 sierpnia 2000
Po kilku latach przerwy Ruch Chorzów wraca do gry w europejskich pucharach. W rundzie kwalifikacyjnej na Śląsk przyjeżdża Žalgiris Wilno. Litwiny są słabe, Ruch wygrywa 6:0.
Na stadionie jakoś tak bez emocji. Za to na dzielni się dzieje.
Napadać pociągi, kraść złom, zrobić włam do sklepu – to rozumiem. Ale żeby się dupczyć za pieniądze? Wszyscy o tym gadają. Moja sąsiadka z parteru jeździ do Krakowa. Wyjeżdża we wtorki, wraca w niedziele. Wszystkim mówi, że robi tam w szwalni, bo jej chop nie poradzi znaleźć roboty. Kilka lat temu wziął odprawę z kopalni i prawie wszystko przechlał. Długi rosły, więc pożyczali, żeby oddać, znowu brali, żeby oddać… Aż nikt już nie chciał im grosza dać.
No i teraz się wydało, że ona jeździ do tego Krakowa, żeby się tam dupczyć. Zostawia w lodówce mielone, pierogi, gołąbki na kilka dni. Jak wraca po tygodniu, lodówka jest już pusta. Znów kupuje, gotuje, pierze, prasuje i jedzie na tydzień do tego Krakowa.
Stary nie pyta, ile koszul uszyła. Grunt, że baba przywozi kasę. Jest na piwo i ma luz, bo mu nikt nie ględzi.
A na dzielni wszyscy wiedzą, o co chodzi. Jak brakuje kasy, to żony idą do roboty. W „krakowski biznes” wchodzą małymi kroczkami. Zaczynają od sprzątania w burdelach, potem obsługują telefon i umawiają klientów, w końcu wchodzą na pokoje.
W Lipinach sprzedawczyni w sklepie zarabia z 600 złotych miesięcznie. Jak ma dziecko, dostanie jeszcze 150 złotych zasiłku. W burdelu może wyciągnąć nawet 4 tysiące! Porobi kilka miesięcy, wyjdzie z długów, stanie na nogi. Tam nikt o nic nie pyta.
Chodzą u nas dowcipy, że jakiś gliniarz zatrzymał kurwę. Na komisariat przyleciał jej chop i zrobił haję, że ona powinna pracować, bo traci klientów.
Ale czy to prawda? Wszystko jest możliwe.
"Wojny niebieskie. W środku najbrutalniejszego gangu kiboli", reportaż z centrum gangsterskiego świata, już w księgarniach.
Każdy zaczyna na trybunach. W sektorze fanatyków z dumą wykrzykują klubowe pieśni, a za barwy klubowe poszliby w ogień. „Ino Ruch!” – wołają w Chorzowie. Kto chce więcej adrenaliny, jeździ na mecze wyjazdowe, komu wciąż mało – ma krótką drogę do stadionowych bijatyk. Przydatność w walce to pierwszy krok do członkostwa w Psycho Fans. „Żołnierze” z podziwem patrzą na liderów, którzy nigdzie nie pracują, ale jeżdżą najlepszymi samochodami, bawią się w najdroższych klubach i mają najpiękniejsze dziewczyny. Czy ślepa wierność przywódcom pozwoli dołączyć do tego świata?
W 2023 roku w największym jak dotąd procesie członków gangu kiboli Ruchu Chorzów skazano 46 z 47 oskarżonych. To dzięki temu, że na współpracę z prokuraturą poszło kilku psychofansów. Opowiedzieli o włamaniach, handlu narkotykami, wywiadzie śledzącym przywódców wrogich bojówek, śmiertelnych pobiciach i gangsterskich porachunkach. Ci, którzy nie poszli na współpracę z prokuraturą, dostali wyroki od dwóch do 15 lat więzienia. W „Wojnach niebieskich” świat kiboli opisuje Marcin Pietraszewski, reporter „Gazety Wyborczej” od lat śledzący działalność gangu i kolejne próby jego rozbicia.
Ta książka to również podróż do samego serca Górnego Śląska, przez familoki, robotnicze dzielnice, zamknięte zakłady, kopalnie i rosnącą przestępczość. Do świata, w którym dorastali kibole.
Fragment książki "Wojny niebieskie" opublikowany za zgodą i w porozumieniu z Wydawnictwem Agora. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Napisz komentarz
Komentarze