Medal olimpijski? To cel numer jeden każdego sportowca w 2024 roku. Ale dla coraz większej liczby lekkoatletów równie ważne będzie to, co po Paryżu – występ w Silesia Memoriale Kamili Skolimowskiej na Stadionie Śląskim. Organizatorzy imprezy potwierdzili, że 25 sierpnia w jedynym w tej części Europy mityngu Diamentowej Ligi zobaczymy popis dwóch królów skoku wzwyż z Tokio – Mutaza Essy Barshima i Gianmarco Tamberiego. Granice marzeń w pchnięciu kulą spróbuje znów osiągnąć Ryan Crouser, Joe Kovacs i wyśmienity ostatnio Leonardo Fabbri. Płotkarski rekord świata będzie próbował zaatakować Grant Holloway.
– To poziom, w którym wszyscy wymienieni za kilka dni w Paryżu będą myśleli wyłącznie o złocie. A nie każdemu się to uda. Na „Kamie” oferujemy idealne warunki do szybkiego rewanżu – mówi Piotr Małachowski, dyrektor sportowy mityngu.
Trzy lata temu podzielili się złotem. Teraz Barshim będzie się żegnał.
Barshim i Tamberi, którzy w duecie powrócą na Śląsk, w poprzednich igrzyskach stali się sportowo nieśmiertelni. A to duet, który został stworzony, by latać. W 2021 roku konkurs olimpijski zakończyli na tej samej wysokości, z taką samą liczbą zrzutek. Remis. Pytanie Katarczyka do sędziego, czy w tej sytuacji mogą mieć dwa złote medale, przeszło do historii. Mogli.
– Obiecujemy, że to była wyjątkowa sytuacja. Będziemy jeszcze rywalizować – powiedział wtedy Gianmarco.
Mimo że Tamberi, poza olimpijskim złotem, ma jeszcze tytuł mistrza świata i Europy, to jednak po drodze w karierze spotkało go sporo pecha. Bo olimpijskie żniwa mógł rozpocząć już cztery lata wcześniej – w Rio. Wtedy skakał 2,39 metra, a to powinno dać w Brazylii nawet złoto. Jednak „stop” powiedziała wtedy kontuzja. To wtedy i później, przy kolejnym urazie Włocha, zawiązała się zresztą przyjaźń między oboma zawodnikami. To Barshim jako pierwszy odezwał się wtedy do Tamberiego, mówiąc mu, że któregoś dnia wszystko sobie odbije. I odbił, w dodatku z nawiązką. Ostatnio świat zaskoczył w czerwcu tego roku. Przed własną publicznością w Rzymie odegrał spektakl, który zakończył złotem mistrzostw Europy. Po jednym ze skoków 32-latka publiczność jednak znowu zamarła. Tamberi zaliczył 2,34 m, po czym upadł i złapał się za kostkę. Chwilę później zdjął buta i w bliskim planie kamery wyjął z niego sprężyny.
"Największy showman lekkoatletyki" – tak o skaczącym na wpół ogolonym na twarzy napisało po wszystkim European Athletics. Kilka minut później, już przy ciszy 40 tysięcy gardeł, pokonał 2,37 m.
To wynik, który uprawnia go do myśli o paryskim medalu. Jednak Barshim skakał w karierze dużo wyżej – aż 2,43 metra. Choć dotąd nie powiodły się jego ataki na rekord świata, to trzyma w gablocie w sumie trzy krążki z igrzysk. Łącznie – w hali i na stadionie – sięgnął po aż cztery tytuły mistrza świata i niebywałe 10 medali globalnych imprez. W tym sezonie, jego ostatnim olimpijskim, co niedawno ogłosił, jednak wyjątkowo oszczędnie gospodaruje swoimi siłami. Widziano go dotąd ledwie cztery razy. Najwyżej na 2,31 m.
– On unika zbyt wielu startów. Namówienie go na Polskę nie było jednak wielkim problemem – uśmiecha się Małachowski.
W Polsce obaj czują się świetnie, zresztą przed rokiem Barshim pokonał na Śląskim 2,36 metra, zostając rekordzistą mityngu.
– To dla niego wiele znaczyło, bo Mutaz ma z naszym krajem szczególne związki – wskazuje Marek Plawgo.
Człowiekiem, który doprowadził go do sukcesów, jest bowiem Polak. We wrześniu 2009 roku „Stanley” – bo tak kazał się zwracać do siebie Stanisław Szczyrba – po raz pierwszy został zaproszony na Bliski Wschód. Zobaczył tam grającego w koszykówkę i fruwającego nad obręczą Barshima. Został jego trenerem. Później organizował mu zgrupowania w Polsce, a jego pupil zakochał się w Tatrach. Od tamtej pory osiągnęli wszystko. Z wyjątkiem rekordu świata.
To jasne, że Mutaz ma jeszcze coś do pokazania.
– Dopóki skaczę, chcę tworzyć historię. Kiedy skończę, chciałbym spojrzeć wstecz i powiedzieć z ręką na sumieniu: zrobiłem wszystko, co mogłem. Chcę, by patrzono na moje osiągnięcia i mówiono, że byłem jednym z najlepszych w tej dyscyplinie – powiedział.
Atak na rekord świata? Dwie gwiazdy gotowe, aby po to sięgać
Oprócz skoczków wzwyż 25 sierpnia na „Kamie” start już zapowiedziały kolejne wielkie nazwiska. A szczególnie interesująco zapowiada się starcie najpotężniejszych obecnie kulomiotów. Do koła na Śląskim wejdą Leonardo Fabbri, Joe Kovacs i Ryan Crouser. O ile Włoch tego lata na centymetry zbliżył się do granicy 23 metrów, to dwa Amerykanie mają już to za sobą. A 23,56 m Crousera jest obowiązującym rekordem świata. Takim, który jak sam mówi, jest jeszcze do poprawienia.
Z hali uczucie ustanawiania rekordu zna też Grant Holloway – obecnie najwybitniejsza postać światowych krótkich płotków. To on zimą przebiegł 60 m ppł w 7.27 sekundy, jednak na stadionie wciąż bezskutecznie goni osiągnięcie Ariesa Meritta. I choć od 2019 roku pozostaje niepokonany we wszystkich MŚ, to życiówka jego starszego rodaka – 12.80 s – nadal jest o setną sekundy lepsza.
– Mam dobrą wiadomość. Tartan na Śląskim jest bardzo, bardzo szybki. Wiem coś o tym – puszcza oko Ewa Swoboda.
Swoboda, Natalia Kaczmarek, Piotr Lisek, Maria Andrejczyk, nasi młociarze, na czele z Wojciechem Nowickim i Pawłem Fajdkiem, a także inne polskie gwiazdy również czekają na powrót na „Kamę”. Ponadto, rywalem Holloway’a będzie m.in. Jakub Szymański – od tego sezonu współrekordzista Polski. Co ważne, jakiś czas temu potwierdzony został też już występ Armanda Duplantisa, Femke Bol oraz Jakoba Ingebrigtsena. Cała trójka poprawiła niedawno rekordy Europy. Wynik tyczkarza – 6,24 m – jest dodatkowo rekordem świata. Ta lista z pewnością będzie dłuższa.
Partnerem wydarzenia jest Województwo Śląskie oraz Ministerstwo Sportu i Turystyki.
Bilety na Diamentową Ligę 25 sierpnia są do nabycia na platformie eBilet.pl. Kolejne nazwiska gwiazd, które będzie można oklaskiwać w tej imprezie, wyłonią igrzyska olimpijskie.
– Cel jest jeden. Zapraszamy największych – obiecuje Małachowski.
źródło: Informacja prasowa
Napisz komentarz
Komentarze