Wkrótce światło dzienne ujrzy kolejna publikacja, na której bez wątpienia odcisnął Pan swój ślad.
To prawda, śpiewnik autorski Witolda Wolnego już niebawem się ukaże, ale nie przeceniałbym mojego w tym przedsięwzięciu udziału. Po prostu napisałem na prośbę Witka „Wstęp”.
No tak, ale dość obszerny.
W istocie, wyszło chyba z dwadzieścia stron, bo bardzo z Witkiem chcieliśmy osadzić śpiewnik w możliwie bogatym historycznym i kulturowym kontekście.
Jak wyglądała współpraca z Witkiem Wolnym?
Współpraca z Witkiem była samą przyjemnością. Niezliczone maile, wymiana uwag, inspiracje. Czułem, jak tekst się rozrasta, jak staje mi się coraz bliższy, ale też jak rozwija się i zacieśnia nasza z Witkiem relacja. Powstanie tego w sumie obszernego „Wstępu” było długim, owocnym procesem. Na początku wymieniliśmy się z Witkiem wyobrażeniami na temat książki. Odkryłem zupełnie dla mnie nowy sposób pracy nad tekstem, którego wcześniej nie doświadczyłem (choć nieraz zdarzało mi się współpracować z różnymi autorami). Każda uwaga powodowała, że wspólnie się lepiej w tym tekście poruszaliśmy. Razem odkrywaliśmy wzajemne intencje i nowe możliwości, przypominaliśmy sobie wydarzenia z przeszłości. Było to na tyle twórcze dla nas obydwu, że powstał pomysł na nowy projekt, który być może uda nam się w przyszłym roku zrealizować.
Co to takiego?
To swego rodzaju esej na temat religijnych wydarzeń w Chorzowie Batorym w latach 80. XX w. i ich odbicia w teraźniejszości. Będzie to również temat referatu, jaki przygotujemy na konferencję naukową, która ma odbyć się w kwietniu 2018 r. na uniwersytecie kalifornijskim w Berkeley. Zgłosiliśmy taką propozycję i została przyjęta.
Wracając do tematu śpiewnika i współpracy z Witkiem Wolnym... Czego można się spodziewać po tej publikacji?
W śpiewniku, mam nadzieję, odnajdą się – nie tylko metaforycznie – osoby, które dawno się z sobą nie widziały, oraz przypomniane zostaną wydarzenia, których dawno nie przywoływaliśmy w pamięci. Witek i parę życzliwych mu osób uznało, że warto odwołać się do niej właśnie, dziś czasem zakurzonej, a nawet dziurawej, wszak lata mijają. Trzeba było poszukać trochę w gazetach, skonfrontować własną wiedzę ze wspomnieniami osób, które inaczej zapamiętały tamte wydarzenia. To wiele pięknych doświadczeń, ale też kawałek twardego życia, które przez trzy ponad dekady płynęło nam... nie tylko w bardzo różny sposób, ale przede wszystkim płynęło nam we krwi. To oczywiste. Nasze losy i wspomnienia różnią się od siebie, również nasze spojrzenie na świat nieraz się zmieniało. W tej chwili mamy już nieco inaczej ukształtowane poglądy, niż miało to miejsce w tamtych czasach, co przecież też nie jest bez znaczenia. Ale tamte piosenki pozostały takie same… A co ważne, dołączyły do nich i nowe.
Mam nadzieję, że kiedy śpiewnik się ukaże, wiele wspomnień powróci, ale też pojawi się okazja do spotkania tych wartości, które te piosenki niosą z sobą we współczesności. Warto podkreślić, że poza dawnymi utworami są nowe. Śpiewnik nie będzie za bardzo przypominał jego poprzedniej odsłony, stanowiącej już okaz unikatowy. A powstałe później kompozycje, zwłaszcza ich teksty, napisane są nowym językiem przez twórcę, który jest bogatszy o wiele doświadczeń i przeżyć.
Jakie więc utwory tam znajdziemy?
To będzie twórczość Witka Wolnego. W przeciwieństwie do tego pierwszego śpiewnika, w którym znajdowały się też nieliczne piosenki, których nie był autorem, tutaj wszystkie kompozycje zostały napisane przez niego samodzielnie lub we współpracy z innymi artystami. Będzie to zatem jego w pełni autorski śpiewnik. Utwory pochodzą z dziewięciu koncertów, które odbyły się w latach 1982–1986. Od bluesa przez country, reggae i tak dalej... Ale znajdzie się też miejsce na nowe, powstałe później, często w innych stylistykach, rockowej czy indie na przykład. Tę drugą część repertuaru wypełniają już kompozycje, które Witek napisał w późniejszym czasie. Z biegiem lat twórczość Witka ewoluowała. Inaczej tworzył, gdy mieszkał w Hiszpanii, a inaczej, gdy przeniósł się do Stanów Zjednoczonych. To bardzo różnorodna i zróżnicowana – bogata – muzyka.
Do kogo będzie skierowany ten śpiewnik?
Do wszystkich, którzy będą chcieli śpiewać piosenki pełne nadziei. Niekoniecznie o ściśle religijnym przekazie. Będą tu piosenki religijne, jak choćby te napisane do słów ks. Jerzego Szymika, ale będą też takie, które nie wiążą się bezpośrednio z religią, lecz są zakorzenione w humanizmie chrześcijańskim, w Witkowej wizji świata. Oznacza to tyle, że nie w każdej z piosenek będzie mowa o Panu Bogu i nie każda będzie miała formę modlitwy, ale każda będzie zawierała przekaz ku Bogu prowadzący. Dodać warto, że to piosenki istniejące i żywe, bo przecież wciąż śpiewane, w różnych językach – nie tylko polskim, ale też angielskim, hiszpańskim czy niemieckim. Ten śpiewnik to zatem nie tylko wspomnienie. On się wychyla ku przyszłości. Jest świadectwem tego, że tamte, minione wydarzenia, koncerty, piosenki mają swoją współczesność, nie zestarzały się. W tym właśnie upatrywałbym podstawowej wartości wydawnictwa.
Muzyka to tylko jedna z Pańskich fascynacji i jeden z przedmiotów Pana badań oraz działalności naukowej. Jest jednak obecna w Pańskim życiu od zawsze. Skąd się wzięła ta fascynacja?
Muzyka to pierwotny język człowieka, w którym porozumiewał się, zanim jeszcze wymyślił i poznał słowa, zanim nauczył się ich. Dlatego bardzo chętnie tego języka używam i w nim się wypowiadam (choć muzykiem nie jestem). Jak wspomniałem, zanim człowiek wypowiedział pierwsze słowo, usłyszał dźwięk. To był odgłos burzy lub szumu liści. Pierwsza dotarła do niego muzyka natury. Zanim więc wypowiedział słowo, wydał dźwięk. Krzyknął albo uderzył kawałkiem drewna o kamień. Chciał w ten sposób wysłać sygnał. Sygnał był inny, gdy człowiek chciał kogoś odstraszyć, inny – gdy chciał kogoś zaprosić. Zaczął więc człowiek różnicować ten dźwięk i indywidualnie odczytywać. Słowa przyszły później.
Rozmawiając ze słuchaczami moich wykładów i uczestnikami spotkań, mówię czasem, że idąc do kina na film, musimy znać język aktorów, mieć dubbing albo przynajmniej listę dialogową. Kiedy natomiast pójdziemy na koncert, to nawet jeśli nie znamy języka, w którym śpiewa artysta, nie przeszkadza nam to w odbiorze muzyki. Wszyscy obecni, nawet jeśli pochodzą z różnych stron świata, poczują podczas takiego wydarzenia wspólnotę. Muzyka ma ogromny potencjał, ponieważ jest sztuką ponad słowami, choć jednocześnie jest też swoistym słowem. Pewnie dlatego tak mocno ją pokochałem i jest mi tak bliska. To nie oznacza oczywiście, że słowo wyrażane werbalnie, malarstwo czy architektura nie są mi podobnie bliskie. Ponadto, co również istotne, nie dzielę muzyki na gatunki. Jedynym podziałem, jaki akceptuję, jest ten, który znam z tekstu Jana „Ptaszyna” Wróblewskiego: „Jest muzyka uczciwa i ta druga”. To mi w pełni wystarcza, by nie błądzić. To mi w pełni wystarcza...
Jak według Pana należy to rozumieć?
Uczciwą nazwałbym tę, która jest grana pięknie, rzetelnie, szczerze. Nie w takim znaczeniu, że ładnie. Nie musimy wszystkiego lubić, we wszystkim gustować. Sztuka nie musi być ładna, nie musi się podobać, nie jest po to, żeby nam się podobała. Ona jest po to, że by nas zmieniała. To jest istota. Także to, że sztuka wyraża niewyrażalne. Malarz nie zawsze będzie zadowolony, kiedy powiemy mu, że jego obraz jest ładny. Ale kiedy powiemy, że ten obraz jest dobry, to już co innego. Jest mnóstwo obrazów, które nie są w ścisłym słowa tego znaczeniu ładne. Za przykład może posłużyć twórczość Zdzisława Beksińskiego. Trudno nazwać obrazy tego wybitnego twórcy „ładnymi” (to bowiem trudna, bolesna nawet, a nierzadko i przerażająca estetyka).
One tak dosłownie ładnych widoków nie przedstawiają. Są jednak fascynujące, dobre, jest to wręcz znakomite malarsko i tym samym na swój sposób piękne. Tyle, że zamiast pięknych krajobrazów ukazują mroczną rzeczywistość powstałą w wyobraźni malarza. Stanowią dzieła sztuki, które powstały dzięki wizji i ogromnemu talentowi człowieka dysponującego także solidnym warsztatem. Oczywiście, każdy samodzielnie dokona wyboru, czy skieruje się ku temu artyście czy innemu, ale taką sztukę – pełną wyobraźni, oryginalną, samodzielną, indywidualną, niesprzedajną, niepokorną, niesłużalczą, nieschlebiającą gustom, warsztatowo solidną, płynącą z serca bądź szczerego umysłu i niepozbawioną wyobraźni, nade wszystko talentu twórcy – uważam za uczciwą...
Co do muzyki, to w Europie występuje ten problem, że zbyt mocno przywiązaliśmy się do melodii, harmonii i rytmu. Jeśli te trzy elementy współistnieją, to piosenka jest ładna, gładka i jest nam z tym dobrze. Oczywiście, lubię ładne piosenki, ale to są najprostsze części składowe muzyki. To jest wszystko to, co natura nam już dała. Każde zwierzę, które idzie i jest zdrowe, zachowuje rytm. Powiedział tak jeden z dalekowschodnich mistrzów muzyki, którego Wojciech Waglewski zacytował w rozmowie z Wojciechem Bonowiczem. Zapytano mistrza: „Czym jest więc muzyka?” Odparł, że jest to coś pomiędzy melodią, rytmem i harmonią. Tam jest ów miąższ. Wydaje nam się, że „pobrzdąkiwanie” na sitarze jest chaotyczne, ale to nieprawda. Gra na sitarze nie jest improwizacją. To głębokie zanurzenie się w istotę dźwięku kształtowanego w horyzoncie tamtej kultury, to także fascynująca filozofia myślenia o muzyce. Nie oznacza ona, że musi nam się taka muzyka podobać. Zwracam tylko uwagę na fakt, że dziś „spłaszczamy” muzykę, że w istocie jest ona czymś więcej, niż mogłoby się tylko wydawać.
John Cage mówił, że „nie ma ciszy, wszystko to muzyka”. Pan chyba zgadza się z tym stwierdzeniem.
Tak, oczywiście. W tym momencie dotykasz bardzo ważnej kwestii, czyli próby odnalezienia odpowiedzi na pytanie, czym jest muzyka. Dowody na to, że jest nią już sam dźwięk, daje nam również szeroko rozumiana muzyka współczesna. Pod tym pojęciem znajduje się nie tylko to, co można zagrać na instrumentach. Przypomnijmy sobie płytę Autobahn zespołu Kraftwerk, który uwielbiam. Na tej płycie zespół muzycznie naśladuje odgłosy autostrady. A to tylko jeden przykład. Muzyka przyjmuje rozmaite formy. Niektóre przyrównuje się do architektonicznych konstrukcji. Mówię o twórczości Iannisa Xenakisa lub komponującego znacznie wcześniej, bo w czasach Stanisława Wyspiańskiego, Mikalojusa Konstantinasa Čiurlionisa. Kiedy zobaczymy jego obrazy, które również tworzył, to już można dojść do wniosku, że przypominają one formy muzyczne. Próby łączenia słowa, muzyki i obrazu prowadzą nas ku sztuce totalnej...
A wracając do Cage’a, nie kto inny jak on napisał trzyczęściowy utwór, 3,44, podczas wykonania którego pianista niemal nieruchomo siedział przy klawiaturze, nie dotykając jej ani razu, ale jako że utwór jest trzyczęściowy, dwa razy zamykał i otwierał klapę instrumentu na klawiaturze, przewracał karty z nutami, prostował się, czyniąc pauzy...
Niektórzy artyści przedstawiali swoją muzykę za pomocą rysunków, obrazów, struktur lub twierdzili, że widzą dźwięki za pomocą barwy. Do tego Pan nawiązuje?
Tak, to zaczęło się na progu romantyzmu, kiedy filozofowie pokroju Hamanna czy Herdera zaczęli mówić o muzyce jako o pierwotnym języku świata. Zauważ, że nawet starożytni Grecy nie znaleźli sposobu na to, by utrwalić ją na papierze. Funkcjonowała wyłącznie w parze ze słowem. Ponadto jeśli była to muzyka instrumentalna, to uznawano ją za trzeciorzędną. Była grana wyłącznie w domach publicznych czy karczmach, najwyżej dla zabawy. Lękano się jej oddziaływania na zmysły. Liczyła się zatem muzyka liturgiczna, religijna (dla starożytnych Greków to była także ta teatralna, bo teatr ściśle powiązany był ze sferą sacrum), ponieważ zadaniem jej było uwydatnić, wzmocnić słowo, przydać mu uroczystej wymowy, uczynić bardziej godnym boskiego adresata.
Rzymianie przejęli ten sposób myślenia i również nie wprowadzili zapisu nutowego. Dopiero w średniowieczu zaczęto stosować notację muzyczną. Na początku zapisywana była muzyka liturgiczna, a następnie do śpiewu kościelnego dołączyły organy, które też są raczej sługą słowa, zarazem królewskim instrumentem. Dopiero w czasach baroku muzyka instrumentalna zaczęła stawać się coraz bardziej samodzielna, a apogeum tej drogi przypadł na czasy romantyzmu. Jak powiedział Wackenroder: „Słowa mogą naśladować strumyk, ale muzyka jest rwącą rzeką”.
Odbiegliśmy od głównego tematu rozmowy. Na zakończenie proszę powiedzieć coś o jednej z ilustracji śpiewnika. Widzimy na niej Witka Wolnego a za nim Gruba Bluesa, miejsce, które powstało przede wszystkim dzięki Panu.
Na początku rozmawialiśmy na ten temat z Witkiem za pomocą poczty elektronicznej i ustaliliśmy wstępną koncepcję. Pierwotnie odpowiedzialna za grafikę Joanna Barnaś namalowała Witka (na ilustracji otwierającej rozdział „Blues”) stojącego przed familokiem. To też było piękne i charakterystyczne. Po jakimś czasie, dzięki zdjęciu, które zrobił Grzegorz Nowak ze Stowarzyszenia Muzyczno-Teatralnego „Freeland”, wpadliśmy na pomysł innej bluesowej ilustracji – w formie rysunkowej, oczywiście. Tak więc widzimy Witka grającego przed „Grubą Bluesa” – miejscem, które nieustannie się rozwija, miejscem, które ma szansę stać się w przyszłości centrum śląskiego bluesa.
Mam nadzieję, że tak właśnie będzie. Otwarliśmy je w grudniu 2016 r. Gromadzimy w nim pamiątki muzyczne dotyczące zwłaszcza śląskich tradycji bluesowych, jazzowych i rockowych, także książki, prasę, płyty itd. Ma to być miejsce gromadzenia, także, a może przede wszystkim, gromadzenia się ludzi, ale i biblioteka, czytelnia, przestrzeń uprawiania sztuki i przestrzeń spotkania. A znajduje się w sercu Chorzowa pod Szybem „Prezydent” na terenie Kompleksu „Sztygarka”. Witek z Grubą Bluesa w tle, to mocny sygnał, że jego twórczość, którą dokumentuje śpiewnik, nie należy tylko do przeszłości, ale także do teraźniejszości, a Witek nadal jest wśród nas.
Rozmawiał Tomasz Breguła
Zdjęcie zostało wykonane podczas I chorzowskiego Vinyl Festivalu przez Agencję PRESS FOCUS.
Napisz komentarz
Komentarze