Ze światem kultury ma Pan styczność od początku swojej kariery zawodowej. Praca w chorzowskim Skansenie będzie jednak nieco innym wyzwaniem niż te, z którymi mierzył się Pan dotychczas.
To prawda – przez wiele lat łączyłem ze sobą dwa światy, splatające się ze sobą we wszystkich instytucjach, w których miałem okazję pracować. Pierwszy to świat komunikacyjny, ponieważ długo zarządzałem biurami prasowymi. Byłem rzecznikiem prasowym w Urzędzie Miasta w Piekarach Śląskich, później dyrektorem Wydziału Komunikacji Społecznej w Urzędzie Marszałkowskim. Równocześnie jednak realizowałem rozmaite przedsięwzięcia kulturalne – od piekarskiej edycji Street Art. Festivalu, przez przeglądy zespołów rockowych, aż po liczne spotkania autorskie z pisarzami. To ostanie związane jest z moim wykształceniem – jestem literaturoznawcą, ale też aktywistą czytelniczym i propagatorem czytania.
W pewnym momencie poczułem jednak wyraźnie, że muszę coś wybrać. Dlatego dwa ostatnie lata spędziłem w Mysłowickim Ośrodku Kultury. Praca w nim była solidną i wymagającą szkołą zarządzania instytucją kultury. MOK to największa tego typu instytucja w Mysłowicach, właściwie wszystkie wydarzenia kulturalne w mieście są przez nią organizowane lub współorganizowane. Spędziłem tam dwa lata i ośmielam się sądzić, że były to dwa lata dobre dla MOK i mysłowickiej kultury. Teraz zdecydowałem się na kolejną zmianę i pracę w instytucji o zasięgu regionalnym oraz nieco innym charakterze niż miejskie instytucje kultury.
Jak wyglądają pierwsze tygodnie na nowym stanowisku?
Mam naturę raczej ewolucjonisty niż rewolucjonisty, dlatego pierwsze tygodnie spędziłem na gruntownym poznawaniu instytucji, rozmowach z pracownikami oraz analizie wielu dokumentów i danych statystycznych. Trzeba przy tym podkreślić, że perspektywa zwiedzającego skansen – którym wielokrotnie byłem – jest radykalnie odmienna niż osoby nim zarządzającej. Jako dyrektor patrzę na instytucję przede wszystkim oczyma kogoś, kto jest za nią odpowiedzialny i dostrzega głównie problemy, z którymi trzeba się zmierzyć. Oczywiście, ponieważ czas nie stoi w miejscu, równolegle zarządzam bieżącymi kwestiami w Muzeum i – wspólnie z pracownikami – planujemy już działania na kolejny rok.
O jakich problemach Pan mówi? Czy coś Pana zaskoczyło, kiedy został Pan dyrektorem Skansenu?
Problemy dotyczą przede wszystkim stanu obiektów. Niektóre z nich wymagają bardzo pilnego remontu. Mam na myśli na przykład stodołę z Miedar i chałupę z Łaz, w których trzeba jak najszybciej wymienić poszycia. Nie są to łatwe przedsięwzięcia – po pierwsze, ze względu na specjalistyczny charakter prac, po drugie z uwagi na trudno dostępny materiał, jakim jest odpowiednia, spełniająca liczne kryteria techniczne słoma. Mam jednak nadzieję, że uda nam się te prace przeprowadzić jeszcze w tym roku.
Czy coś jeszcze mnie zaskoczyło? Wiedziałem, czego się podejmuję, ale musze powiedzieć, że ciągle niezwykłe wrażenie powoduje fakt, że skansen znajduje się w centrum wielkiej metropolii. To zderzenie dwóch położonych tuż obok siebie światów – nowoczesnej, tętniącej życiem aglomeracji i przypominającego o naszych korzeniach Muzeum – skłania do postawienia wielu ważnych pytań. Na przykład o relację świata miejskiego do świata wsi, o to, co zderzenie tych światów powoduje. Dla mnie takie usytuowanie Muzeum jest, rzecz jasna, wielkim atutem. Być może właśnie działania skansenu podejmowane w przestrzeni miejskiej – nie wykluczam ich wcale – sprawią, że słowo „skansen” nie będzie tak często synonimem zaściankowości czy martwej, reliktowej przeszłości.
To zresztą jedna z moich ambicji – kierować skansenem, który postrzegany byłby jako instytucja reagująca na zmieniający się gwałtownie świat. Wiąże się to ściśle z moim postrzeganiem etnografii, którą rozumiem jako naukę zajmującą się naszym doświadczeniem. Często zapominamy o tym – albo też ów fakt wypieramy – że społeczeństwo polskie ma w większości korzenie chłopskie. Dlatego właśnie etnografia nie jest martwą nauką, badającą wyłącznie dawne praktyki społeczne. Przeciwnie raczej: w tym sensie jawi się jako nauka podejmująca nieustanny namysł nad naszym współczesnym doświadczeniem. A rolą muzeum – tak, jak ją pojmuję – jest tłumaczenie rzeczywistości, w której żyjemy. Wiadomo, że najważniejsze ramy działania muzeum wyznacza prawo – ustawy czy statut instytucji, które zobowiązują dyrektora do gromadzenia, katalogowania i udostępniania zbiorów, prowadzenia działań edukacyjnych i badawczych. To jednak tylko część tego, co może robić muzeum. Dla mnie bardzo istotne jest też budowanie wokół skansenu pewnej wspólnoty, przywiązywanie – najróżniejszymi metodami – społeczności do instytucji. Także poprzez próby tłumaczenia dyskursu naukowego na ten niespecjalistyczny, bardziej powszechny i zapewne bardziej zrozumiały. Pokazywanie, że w naszej codzienności tkwią ślady przeszłości. Widać to zresztą wyraźnie w takich zjawiskach jak etnobotanika, etnodesign, czy gwałtowny zwrot ekologiczny, jaki w ostatnich latach dokonał się w Polsce i nie tylko.
Pańskim zdaniem w Skansenie brakuje nowoczesności?
Tak bym nie powiedział. Działania podejmowane do tej pory pokazują świadomość tego, że nie sposób odcinać się od nowoczesnych rozwiązań technologicznych. Pierwsza w Polsce w aplikacja, dzięki której możemy zwiedzać skansen z tabletem to, w moim przekonaniu, dobry kierunek. Z pewnością będę chciał go kontynuować, bo odpowiedzialne myślenie o rozwoju instytucji nie może być zawsze startowaniem od zera – warto zachowywać dobre rozwiązania i próbować wprowadzać nowe.
Z pewnością trzeba będzie wzmocnić działania w sieci, zwłaszcza w mediach społecznościowych. Skansen ma po temu wielki potencjał, który da się – jak sądzę – bardziej wykorzystać. To jednak związane jest z odnalezieniem pewnej narracyjnej ramy dla wszystkich działań skansenu. Nazywam tę ramę etnoideą, ale jest to – w gruncie rzeczy – próba skonstruowania takiej opowieści, która wyłoni się z odpowiedzi na fundamentalne pytania: jak rozumiemy etnografię, jaka jest rola muzeum w społeczności regionalnej, co jest w naszych działaniach najważniejsze? To, wbrew pozorom, nie jest łatwe. Ale na pewno możliwe – tym bardziej, że w skansenie dzieje się wiele interesujących rzeczy. Rozmawiam o tym z pracownikami i jestem pewien, że uda nam się uchwycić istotę tożsamości muzeum. To będzie pierwszy krok na drodze do zbudowania własnej opowieści. To ważne, bo dzisiaj wygrywają właśnie muzea narracyjne.
Chciałbym też rozszerzyć nieco nasze działania edukacyjne. Przede wszystkim o ofertę sprofilowaną na uczniów szkół średnich, zwłaszcza tych o zacięciu humanistycznym. Warsztaty dla pasjonatów historii, nauka pracy ze źródłami, podstawy pracy konserwatorskiej – to są tematy, które mogą być fascynujące i przydatne tym uczniom, którzy myślą o studiach humanistycznych. W chorzowskim skansenie są pracownicy, którzy potrafią takie zajęcia poprowadzić kompetentnie i zarazem bardzo ciekawie.
Czym jeszcze chce Pan przyciągnąć zwiedzających?
Z pewnością ważne są wydarzenia, które odbywają się w skansenie. Mam na myśli zwłaszcza okres letni, kiedy przychodzi do nas najwięcej zwiedzających. Chciałbym dobrze wykorzystać tę niezwykłą przestrzeń, jaką dysponuje skansen. Zastanawiamy się też nad działaniami w kościele z Bobrka, który jest nieco na uboczu, a na pewno wart jest oglądania. Dobre wydarzenie kulturalne zapewne przyciągnęłoby do niego ludzi. Przemyśleć trzeba też okres zimowy, który chciałbym wykorzystać przede wszystkim na organizację rozmaitych dyskusji i debat. Pracujemy nad tym, ale pamiętajmy, że ostatecznie – jak w każdej instytucji kultury – wydarzenia czy działania promocyjne są wypadkową kreatywności dyrekcji i pracowników oraz budżetu. Rzadko można sobie pozwolić na realizację wszystkich marzeń.
Rozmawiał Tomasz Breguła
Fot.: Rafał Klimkiewicz
Napisz komentarz
Komentarze