Popularność kryminałów od wielu lat nie maleje, ale na księgarniane półki najczęściej trafiają nieco inne, niż te twoje. Można powiedzieć, że znalazłaś sobie swoją własną niszę.
Moje książki są kryminałami z przymrużeniem oka. W PRL-u komedie kryminalne pisała Joanna Chmielewska i dla mnie w sumie do tej pory pozostaje królową polskiej powieści gatunkowej. Pod koniec lat 90. Marek Krajewski wydał „Śmierć w Breslau” i rozpoczął się boom na współczesny polski kryminał. Początkowo komedie kryminalne pisała jedynie Olga Rudnicka. Od paru lat humorystyczne powieści z dreszczykiem wracają do łask. Coraz więcej autorów sięga po ten podgatunek. Dobrze się wstrzeliłam, chociaż nie było moją intencją wpasowanie się w trend. Po prostu zarówno komedia, jak i kryminał, są mi bliskie, był więc to dla mnie naturalny wybór.
Pewnie coraz częściej słyszysz to nieco zabawne pytanie, więc i ja je zadam: Jak napisać dobry kryminał? Zdradzisz mi jakąś receptę?
Nie zdradzę, bo takiej nie ma! Warto pisać o tym, co się lubi, kocha, o tym co nas fascynuje, a czytelnik doceni tę szczerość. Kocham psy, więc w moich książkach jednym z bohaterów, a jednocześnie narratorów, jest pies. Lubię się śmiać, więc są to komedie. A jako że cenię kryminały, to są to komedie kryminalne.
Czyli najważniejsze jest to, by poszukiwać w sobie?
Dokładnie tak!
A co sądzisz o poradnikach pod tytułem „Jak napisać kryminał”? Taką pozycję napisała na przykład Katarzyna Bonda.
Mogą być przydatne zwłaszcza przy pisaniu kryminałów. Jest to specyficzny gatunek, w którym muszą się znaleźć odpowiednie punkty zwrotne, złożona struktura, elementy tworzące logiczną, interesującą całość. Sama brałam udział w warsztatach literackich, podczas których uczyłam się jak pisać. Trzeba jednak znaleźć swoją własną ścieżkę pisarską.
Jaką ty musiałaś przejść drogę zanim wydano twoją pierwszą książkę?
Długą. Przez cztery lata jeździłam na warsztaty organizowane podczas Międzynarodowego Festiwalu Kryminału we Wrocławiu. Wzięłam też udział w rocznym kursie scenariopisarskim w Warszawskiej Szkole Filmowej. Po nim wreszcie zasiadłam do pisania „Tajemniczej Śmierci Marianny Biel”. Mam nadzieję, że moje wcześniejsze próby literackie nigdy nie ujrzą światła dziennego!
Kiedy rozesłałam do wydawców pierwszą część „Kryminałów pod psem”, przez miesiąc nie można było ze mną normalnie porozmawiać, tak się denerwowałam. Po tym czasie przyszły pierwsze, pozytywne odpowiedzi, więc mogłam odetchnąć. Wybrałam Wydawnictwo Dolnośląskie i czekałam jeszcze półtora roku na opublikowanie debiutu, ponieważ plan wydawniczy robi się z dużym wyprzedzeniem. W tym czasie pisałam już następne części, więc kolejne premiery odbywały się dość szybko.
Na swojej półce mam kilka książek Agaty Christie, również wydanych przez Wydawnictwo Dolnośląskie. O ile się nie mylę, jest to jedna z twoich ulubionych pisarek.
Od niej zaczęła się moja miłość do tego gatunku. Kiedy byłam uczennicą szkoły podstawowej, chodziłam do biblioteki przy ulicy Sobieskiego, wypożyczałam powieści Christie, a potem bałam się spać przy otwartych drzwiach szafy. Tak kryminały wpływały na moją psychikę! Później przeczytałam wszystkie książki Joanny Chmielewskiej, która również wywarła na mnie wpływ.
A jakich współczesnych autorów cenisz sobie najbardziej?
Uwielbiam Kate Atkinson. Jednym z najważniejszych elementów, jakich szukam w książkach, jest poczucie humoru, a Atkinson ma je fantastyczne! Urzekają mnie też tytuły jej książek: w serii z Jacksonem Brodiem używa cytatów z poezji Emily Dickinson, na przykład: „O świcie wzięłam psa i poszłam”. Chciałam nawet podążyć tym tropem i „Tajemniczej śmierci Marianny Biel” nadać tytuł: „Gdzie podziały się koty?”. Wydawnictwo uświadomiło mi jednak, że to nie najszczęśliwszy pomysł. Dobrze, żeby tytuł od razu wskazywał na to, z jaką literaturą mamy do czynienia. Są więc te słowa kluczowe: trup, śmierć i tak dalej...
Kto jeszcze cię inspiruje? Poznałaś kiedyś któregoś ze swoich idoli?
Tak! Kolejnym moim ulubionym autorem kryminałów jest Ian Rankin, szkocki autor, który pisze o Edynburgu i o inspektorze Johnie Rebusie. Kilka lat temu zabrałam rodziców do Edynburga. Po całym dniu zwiedzania uparłam się, że pójdziemy zobaczyć The Oxford Bar, czyli ulubiony pub głównego bohatera cyklu, a przy okazji i samego pisarza. Dowlekliśmy się więc do tej nieco lepszej wersji naszego baru Olimp. Na stoliku położyłam przewodnik po Szkocji Johna Rebusa. Zauważył to pewien mężczyzna, podszedł i powiedział: „Hej, słuchaj, tam siedzi Ian Rankin.” I rzeczywiście siedział jakieś dwa stoliki od nas. Obawiam się, że zachowałam się wtedy jak nastolatka, która zobaczyła Justina Biebera... Ale mam autograf i zdjęcie z Rankinem!
Ty też masz własne, ulubione miejsca, w których chętnie osadzasz swoje powieści. Jednym z nich jest Chorzów. To dobre miasto, by przenieść do niego akcję kryminału?
Jak najbardziej. To moje rodzinne miasto, więc opisanie go było dla mnie czymś naturalnym. Nie chciałam jednak, żeby wszystkie tomy działy się tylko w Chorzowie, by nie zanudzić siebie ani czytelnika. Niemniej bohaterowie tu mieszkają, na ulicy 11 listopada, czyli na tak zwanej Cwajce.
To samo w sobie, dla niejednego czytelnika znającego Chorzów, może brzmieć nieco groźnie.
Jakiś czas temu czytałam o najbardziej niebezpiecznych ulicach śląskich miast i ulica 11 listopada się w tym zestawieniu znalazła. To miejsce idealnie wpasowuje się w kryminał. Akcja moich powieści przenosi się jednak z Chorzowa do innych miejscowości, które również są mi bliskie: w drugim tomie, czyli w „Zbrodni nad urwiskiem”, była to Irlandia, gdzie przez trzy lata mieszkałam. W „Strzałach nad jeziorem” był Barlinek, stamtąd pochodzi moja rodzina. Były to też Zdrojowice („Zło czai się na szczycie”), które nie istnieją, ale są zlepkiem różnych znanych mi beskidzkich miejscowości. Choć niektórzy czytelnicy już wykryli, o jakie rejony może chodzić...
To musi być miłe, kiedy ktoś tak szczegółowo analizuje twoje powieści.
Wytknięto mi też, że nie ma numeru 113 opisanej przeze mnie kamienicy na ulicy 11 Listopada. Specjalnie go zmieniłam, żeby nikt nie miał pretensji o podrzucenie mu do piwnicy trupa... Akcja najnowszego tomu, czyli „Wypocznij i zgiń”, rozgrywa się w Szczawnicy. To dla mnie miejsce pełne wspomnień z dzieciństwa, związanych z wyjazdami na narty. Od kilkunastu lat, odkąd Szczawnica wróciła w ręce spadkobierców dawnego właściciela uzdrowiska, Adama Stadnickiego, kurort jest odbudowywany.
Wplotłam do powieści historię retro, z dwudziestolecia międzywojennego. Kiedy po latach po raz pierwszy wróciłam do Szczawnicy, mieszkałam w willi Marta, co z wiadomych powodów bardzo mi się spodobało. Dowiedziałam się, że przed wojną chętnie zatrzymywali się tam artyści, wśród nich między innymi Witkacy. Spotykali się, rozmawiali o sztuce, balowali, więc uznałam, że znakomicie będzie im tam podłożyć dla powieściowych celów trupa...
Witkacy? W takim razie na pewno nie mogło być nudno!
Uważny czytelnik znajdzie pewne podobieństwa między opisywanymi bohaterami, a prawdziwymi postaciami. Można też na przykład szukać śladów Juliana Tuwima.
Czym zajmowałaś się zanim zaczęłaś żyć z pisania?
W Irlandii pracowałam w kasynie. To było, wbrew pozorom, spokojne zajęcie. W Polsce takie miejsca kojarzą się z nałogowymi hazardzistami, którzy wyrzucają swoje ostatnie pieniądze w błoto. W Irlandii natomiast do kasyn bardzo często chodzą starsze panie. Mieszkałam wtedy w Galway, na zachodnim wybrzeżu Zielonej Wyspy. Miałam też pracę o charakterze poniekąd... kryminalnym.
Mianowicie?
Przez miesiąc pracowałam u rzeźnika. Sprzedawałam kotlety. Naoglądałam się jak to wszystko wygląda od kuchni, i od tej pory jestem wegetarianką. To było traumatyczne przeżycie.
W takim razie żadne zwierzę w twojej powieści nie ucierpi?
Nigdy! Kiedy natrafiam w filmie lub książce na sceny cierpienia zwierząt, porzucam oglądanie czy czytanie. Mogę więc zapewnić, że żadnemu zwierzęciu w moich książkach nic się nie stanie. Niestety nie jestem w stanie obiecać tego samego mężczyznom...
To poniekąd zrozumiałe. W kryminale zawsze ktoś cierpi. Tylko dlaczego akurat mężczyzna? Musieliśmy czymś podpaść...
Sięgając po kryminał czytelnik zakłada, że będzie tam ludzki trup. Lepiej więc niech to będzie mężczyzna.
Cóż, musimy znieść to po męsku. Myślałaś kiedyś nad napisaniem mrocznego kryminału, tak dla odmiany?
Na razie nie mam w planach napisania takiej powieści, ale lubię je czytać.
Gdzie leżą granice, których byś nie przekroczyła?
W komedii kryminalnej z założenia nie ma brutalnych zbrodni, flaków i krwi. Trzymam się tego, ale nie chciałabym też, żeby moje książki miały charakter całkowicie relaksacyjny. Już John Cleese w swojej autobiografii pisze o tym, że podstawą każdej komedii jest tragedia.
Trzymasz się pewnych zasad, ale mimo to każda kolejna książka jest inna.
Staram się za każdym razem opowiadać o czymś innym. Zmieniam miejsca i wymyślam nowe historie oraz problemy, także społeczne, z jakimi mierzą się bohaterowie. Zdarza się też, że zabieram czytelnika w przeszłość. Na przykład w „Trupie w sanatorium” przenoszę częściowo akcję do Świnoujścia lat 70. Podczas pisania tego tomu trafiłam na akta IPN-u sporządzone przez funkcjonariuszy UB. Dotyczyły akcji inwigilacyjnej artystów na festiwalu FAMA przeprowadzanej pod kryptonimem „Kabareton” w 1977 roku. To oczywiście smutna historia, ale można w niej znaleźć też wątki barejowskie. Na przykład donosiciele mogli składać telefoniczne raporty przełożonym po podaniu hasła: „Przyjechałem na FAMĘ i nie mam programu”.
Przed napisaniem książki zawsze przeprowadzasz skrupulatny research? Sprawdzasz dokumenty, pytasz o szczegóły specjalistów z różnych dziedzin?
Jestem na tyle dokładna, na ile to możliwe. Piszę komedie kryminalne, ale realizm musi być w nich zachowany. W rzeczywistości nie ma co prawda psów mówiących ludzkim głosem jak Gucio, ale reszta już się zgadza. Na przykład w „Zbrodni nad urwiskiem” wykorzystałam historię rodzinną dotyczącą mojego dziadka i jego brata. Dziadek walczył w AK i był przywódcą saperów w bitwie pod Kałużówką stoczonej w ramach akcji „Burza”. Z kolei jego brat uciekał z Armią Andersa i trafił do Wielkiej Brytanii, gdzie został już na stałe. Latał jako nawigator w Dywizjonie Lwowskich Puchaczy.
Podczas pracy nad tą powieścią przeglądałam rodzinne pamiątki i przy okazji trafiłam na książeczkę wojskową mojego pradziadka, który był policjantem w Królewskiej Hucie. Może to od niego przeszedł na mnie ten kryminalny gen?
Á propos policjantów, często coś z nimi konsultujesz?
Mam nadzieję, że policjanci, którzy czytają moje książki mają poczucie humoru. Nie wiem jak to się dzieje, ale w moich powieściach z funkcjonariuszy wychodzą same fajtłapy. Taki aspirant Barański jest zaprzeczeniem porządnego gliniarza. Co nie znaczy, że uważam, że jest tak w rzeczywistości...
Skąd bierzesz pomysły na książki? Pojawiają się w jednej chwili, czy jednak jest to jakiś złożony proces?
Przy „Morderstwie w hotelu Kattowitz” wszystko zaczęło się od artykułu w gazecie. Mówił o tym, że w hotelu Katowice, który jest pierwowzorem książkowego, jedno z pięter nie doczekało się remontu, w związku z czym nie wynajmowano w nim pokoi. Idąc więc aleją Korfantego, można było zobaczyć na elewacji hotelu rozświetlone okna, prócz tej jednej zaciemnionej kondygnacji. Zastanawiałam się, coby było, gdyby przechodzień zauważył światło zapalone właśnie na tym piętrze. I gdyby w tym pokoju doszło do morderstwa... Jak więc widzisz, inspiracje nadchodzą z różnych stron.
Dobrze, więc masz już pomysł. Co dalej? Zamykasz się w domu na długie tygodnie i piszesz?
Zanim przystąpię do pisania, tworzę plan książki. Rozpisuję sceny na karteczkach. Oznaczam je kolorami i numeruję, bo istnieje duże ryzyko, że moje dwa koty i pies mogłyby mi wszystko pomieszać, ładując się z pazurami w ten stos. Samo pisanie jest już nagrodą. Kiedy skończę, wielokrotnie drukuję tekst i poprawiam. Potem za książkę bierze się redaktor.
Kilka tygodni temu ukazała się twoja najnowsza książka zatytułowana 'Wypocznij i zgiń”. Trwają już prace nad kolejną?
Jest już napisana, a ukaże się najprawdopodobniej w lipcu.
Tak szybko? Książka co pół roku? Nie za często?
Mam to szczęście, że nie muszę spędzać codziennie ośmiu godzin w biurze, tak jak to robi wielu autorów, pracujących nad powieściami wieczorami lub w weekendy. W mojej sytuacji wydawanie książki co pół roku nie jest niczym nadzwyczajnym. Piszę, pracuję codziennie, jak każdy. To jest praca jak każda inna.
Premiera ostatniej książki odbyła się w Dopełniaczu, księgarnio-kawiarni na rynku w Chorzowie. Frekwencja dopisała, zabrakło miejsc siedzących! Jeśli ktoś cierpiał z powodu braku śniegu tej zimy, to w książkowej Szczawnicy będzie go mieć pod dostatkiem. Mam nadzieję, że „Wypocznij i zgiń” się spodoba.
Możesz powiedzieć też coś na temat dopiero co skończonej książki?
Będzie to 8. tom serii „Kryminał pod psem”. Znowu szykuję dla czytelników coś nowego.
W takim razie nie pozostaje nam nic innego, jak czekać na kolejną premierę. Dziękuję za rozmowę.
Również dziękuję.
Rozmawiał Tomasz Breguła
Napisz komentarz
Komentarze