Historia rzeźni sprzężona z rozwojem ekonomicznym miasta i regionu
Chorzowska rzeźnia miejska (niem. Szlachtuz), znajdująca się na dzisiejszej ul. Krakusa 3 została oddana do użytku 19 listopada 1901 roku. Stanowiła ówcześnie najnowocześniejszy i największy pod względem produkcji i liczby zatrudnionych pracowników zakład na Górnym Śląsku. Czas międzywojnia był również okresem największej świetności firmy, a budynki w latach 1925-1936 przeszły modernizację, w tym zyskując urządzenia elektryczne usprawniające produkcję. Dzięki temu rzeźnia wkrótce dołączyła do pierwszej ligi krajowych producentów, a jej wyrobami zachwycano się na rynkach zagranicznych, w tym Anglii czy Niemiec. Wkrótce, bo już w 1905 roku władze Chorzowa zdecydowały się na otwarcie hali targowej (Markthalle) i przeprowadzkę cotygodniowego targu (Wochenmarkt) z rynku (Ring) na plac koło hali i rzeźni. W ten sposób miejsce to stało się jednym z głównych punktów handlowych na mapie miasta.
Zakład był, jak na początek XX wieku niezwykle nowoczesny i duży. W skład budynków zakładowych wchodziły gmach administracji z biurami, mieszkaniami dyrektora i pierwszego halmistrza, część gospodarcza z restauracją i trzema mieszkaniami, rzeźnia właściwa, w tym ogólna hala ubojowa i hale ubojowe osobne dla bydła rogatego, cieląt, owiec i kóz z kiszkarnią, a także osobne dla trzody chlewnej z kotłami i kiszkarnią. W rzeźni zachowywano ścisły rozdział uboju zwierząt również ze względu na ważny ubój rytualny i koszerność mięsa dla korzystającej z produktów zakładu społeczności żydowskiej.
Poza tym zakład był wyposażony w pełnowymiarową halę maszynową z urządzeniami rzeźniczymi, kotłami parowymi, fabryką lodu i chłodnią, która została podzielona na oddział główny i aż 120 komórek. Zwierzęta wymagające kwarantanny bite były w zachowującej najwyższe ówcześnie standardy higieny sanitarnej hali ubojowej. Ponadto, chorzowska rzeźnia była jednym z zakładów przetwórstwa mięsnego posiadającym własny kompleks pomieszczeń dla zwierząt: stajnie, obory, chlewy i komórki.
O tym, że klientela chorzowskiej rzeźni składała się z ludności o różnych statusie społecznym świadczy również fakt, że budynek posiadał osobną tanią jatkę dla sprzedaży mięsa mniej wartościowego. W ten sposób nic się nie marnowało.
Do dodatkowego, ważnego wyposażenia zakładu należał piec do palenia mięsa nieprzydatnego, solarnia skór, z której lokalni garbarze pozyskiwali surowiec do swoich pracowni i łojownia. Kompleks rzeźni był niezwykle nowoczesnym budynkiem również dzięki właściwie utworzonemu systemowi sanitarnemu i hydraulicznemu, w tym kanałów odpływowych. Dodatkowo cały zakład miał zapewniony transport w postaci wybudowanej ze względu na zwiększającą się produkcję rampy kolejowej z bocznicą od strony południowej.
Architektura kompleksu jest wytyczona na kompozycji osiowej, którą zamykają bliźniacze budynki administracji z portiernią w środku. Dzięki swojej estetyce, miały one spełniać również również funkcje reprezentacyjne. Dzięki temu, właśnie te zabudowania są obecnie najcenniejszą i najlepiej zachowaną częścią rzeźni. Zgodnie z typową pruską zabudową, neogotyckie budynki zostały postawione z cegły elewacyjnej. Powagi budynkom dodają strzeliste szczyty i wyniosłe dachy. Z dziedzińca zakładu można było podziwiać zabudowania gospodarczo-produkcyjne, obecnie prawie całkowicie zrujnowane, a część z nich spłonęła w zeszłorocznym pożarze. Ta część kompleksu nadaje się, zgodnie z opinią konserwatora zabytków do rozbiórki.
Rzeźnia przetrwała zarówno działania wojenne, jak i okres PRL. W 1985 roku część kompleksu została wpisana do rejestru zabytków. Stopniowo jednak znaczenie rzeźni na lokalnym rynku przetwórstwa mięsnego zaczęło maleć i w 1996 roku firma zakończyła swoją działalność. W tym roku mija 20 lat, odkąd opustoszałe budynki chylą się ku powolnemu upadkowi.
Jak to się dzieje, że w tak krótkim czasie zabytkowy budynek niegdyś świetnie działającego przedsiębiorstwa popadł w taką ruinę? Winą trzeba tu obarczyć prywatnego właściciela obiektu, który wykupił go niemal od razu po upadku spółki przetwórstwa mięsnego. Inwestor, spółka Fabryka, której prezesem jest Radosław Marzec jest solą w oku nie tylko chorzowskich włodarzy, którzy szereg lat bezskutecznie walczą o odzyskanie budynku, ale również lokalnych instytucji historycznych i byłego miejskiego konserwatora zabytków, a dziś członka zarządu województwa śląskiego i radnego sejmiku, Henryka Mercika, który miał budynek rzeźni pod szczególną opieką. Za czasów sprawowania funkcji konserwatora nie krył swojego oburzenia z obrotu sytuacji:
- Pan Radosław Marzec, syn właściciela spółki Fabryka od początku zakładał wyburzenie sporej części zespołu budynków, a nie ich ratowanie w formie odrestaurowania i adaptacji. Właściciele muszą się czuć bezkarni, skoro nie robią nic i uważają, że można tak postępować. Były nakazy wykonania zabezpieczeń, ale nie zostały wykonane. Stan budynków cały czas się pogarsza. Każda zima to milowy krok ku ich zagładzie.
Gwoździem do trumny okazał się zeszłoroczny pożar, w wyniku którego ucierpiała spora część zabudowań, w tym unikalna pod względem wyglądu i wyposażenia chłodnia. Zarówno mieszkańcy, jak i działająca na terenie pogorzeliska Straż Pożarna nie wykluczali podpalenia, które potwierdziła później rzecznik chorzowskiej komendy. Niektórzy skłonni byli nawet oskarżać właściciela, że przy pomocy pożaru chciał „pomóc” przyspieszyć dewastację obiektu, aby umożliwić jego rozebranie. Na efekty pożaru nie trzeba było długo czekać, następca Mercika, Ryszard Szopa był zmuszony wykreślić spaloną część obiektu z listu zabytków Chorzowa. Dodał przy tym, że:
- Teren nie jest właściwie ogrodzony i dozorowany przed pojawianiem się na nim osób trzecich. Nie doczekaliśmy się ze strony właścicieli nawet najprostszego zabezpieczenia. Przez ostatnie lata obiekt został w znacznej mierze rozszabrowany i zrujnowany.
To dało zielone światło do wejścia na teren obiektu sprzętu do rozbiórki.
Chorzowscy włodarze kilkukrotnie starali się o przejęcie z prywatnych rąk cennego w historii Chorzowa zabytku. W 2012 roku Prezydent Andrzej Kotala skierował do wojewody śląskiego pismo w sprawie wydania zarządzenia w sprawie uzyskania zgody na wykup nieruchomości do zasobu nieruchomości Skarbu Państwa. Dokument poparty był wcześniejszym zawiadomieniem Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków o niszczeniu zabytków i niezastosowaniu się do zaleceń po kontroli instytucji na terenie nieruchomości, przez Radosława Marca, do Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Ta zleciła zbadanie przypadku Prokuraturze Rejonowej w Chorzowie. UM Chorzów i Śląski Wojewódzki Oddział Służby Ochrony Zabytków wielokrotnie nakłaniali właściciela do sprawowanie należytej opieki nad posiadanym zabytkiem, głównie poprzez nakaz zabezpieczenia obiektów i ich wyremontowania. Jak wyjaśniał ówczesny rzecznik chorzowskiego magistratu, a dziś dyrektor Kancelarii Prezydenta, Krzysztof Karaś:
- Prawo wieczystego użytkowania miasto może z obecnymi właścicielami terenu rozwiązać tylko na drodze sądowej. Zgodnie z ustawą o gospodarce nieruchomościami Skarb Państwa reprezentowany przez prezydenta miasta może zażądać rozwiązania umowy użytkowania wieczystego przed upływem ustalonego terminu, jeżeli użytkownik wieczysty korzysta z tej nieruchomości w sposób sprzeczny z ustalonym w umowie. W dodatku, zgodnie z Ustawą o Ochronie Zabytków i Opiece nad Zabytkami, opieka nad zabytkiem sprawowana jest przez jego właściciela i polega także na zapewnieniu zabezpieczenia i utrzymania zabytku oraz jego otoczenia w jak najlepszym stanie. W tym przypadku właściciele nie gospodarują nieruchomością w sposób prawidłowy.
Do całej procedury potrzebna jest jednak zgoda wojewody, który nie był skory przychylić się do prośby prezydenta miasta, tłumacząc, że „podjęcie decyzji przez Prezydenta Miasta Chorzów w zakresie wystąpienia do sądu z powództwem o przedterminowe rozwiązanie użytkowania wieczystego musi być poprzedzone szczegółową analizą w zakresie możliwości pozyskania środków na ten cel”.
Dodatkowo wojewoda przypomniał prezydentowi Kotale, że ochrona zabytków jako zadanie publiczne nie leży w kompetencjach prezydenta miasta jako przedstawiciela Skarbu Państwa w kwestii gospodarki nieruchomościami. Kompletny brak porozumienia między organami samorządowymi dał tym samym otwartą furtkę do samowolki właścicieli i kompletnego wyniszczenia zabytkowego terenu.
Mimo braku dużego pola manewru magistrat postanowił uprzykrzyć życie właścicielowi zabytku i odebrać mu w 2013 roku prawo do ulgi podatkowej przyznawanej osobom, które są właścicielami zabytków w mieście i o nie należycie dbają. Tym samym, zmuszono rodzinę Marców do zapłaty całego podatku od nieruchomości. Dzięki temu manewrowi wydawało się, że możliwe będzie przejęcie spornej nieruchomości przez chorzowski magistrat. Spółka zwlekała bowiem z uiszczeniem należności kilka dobrych miesięcy. Pewny swego samorząd zlecił komornikowi oszacowanie wartości nieruchomości, a udziały należące do zadłużonej spółki, miały zostać sprzedane. Po przejęciu działki wraz z kompleksem miał on zostać przekazany odpowiedzialnemu inwestorowi. Jak tłumaczy Prezydent Chorzowa, Andrzej Kotala:
- Oddanie atrakcyjnego terenu w centrum miasta pod zarząd jednego podmiotu, który przedstawi atrakcyjną i spójną z celami miasta wizję ożywienia tego miejsca, jest sprawą niebagatelną. Od lat nieruchomość, pomimo wpisania jej do ewidencji zabytków, niszczeje i psuje krajobraz w centrum Chorzowa. A przecież ma spore szanse stać się jego wizytówką – przekonuje.
Miasto miało nadzieję na przyciągnięcie mieszkańców, turystów, a przede wszystkim inwestorów (głównie ze względu na atrakcyjność terenu). Jednak dzień przed licytacją spółka Fabryka/Śląska Grupa Inwestycyjna zapłaciła zaległą należność i tym samym licytacja okazała się bezzasadna. Po raz kolejny właściciel zagrał magistratowi na nosie.
Mydlenie oczu
Właściciele pomysłów na modernizację terenu i nadanie mu nowej funkcji przedstawiali wiele. W 2006 roku pojawił się pierwszy plan, aby część budynków zburzyć, a najlepiej zachowane miały zostać zrekonstruowane i zmodernizowane, aby następnie stać się nieruchomościami mieszkalnymi i usługowymi. Koncepcja umarła tak szybko, jak się narodziła.
Trzy lata później gruchnęła wieść, że na miejscu rzeźni ma powstać galeria handlowa wpisująca się architektonicznie w zabytkowy charakter okolicy. Marzec przekonywał o rzekomym podobieństwie planu zagospodarowania terenu do łódzkiej Manufaktury czy Starego Browaru w Poznaniu. Wizja była kusząca - 20 tys. metrów kwadratowych powierzchni handlowej i usługowej, miejsce na 150-200 butików, niewielki market i multipleks. Padło także zapewnienie o rozpoczęciu rozmów z firmami, które miałyby otworzyć w galerii swoje placówki. O tę koncepcję toczyły się boje z chorzowskim magistratem i konserwatorem zabytków. Właściciel obiektu zarzucał władzom niechęć do zmiany planów zagospodarowania przestrzennego, bez czego inwestycja była niemożliwa. Marcowi odpowiadał prezydent Kotala tłumacząc, że póki właściciel nie przedstawi konkretnego projektu rewitalizacji nie poświadczy powagi swoich zamiarów. O pomyśle wkrótce nikt już nie pamiętał.
Kolejna wizja, tym razem uwzględniająca lokalną specyfikę i zapotrzebowanie na inwestycje wspierające tożsamość Śląska pojawiła się w zeszłym roku, chwilę przed pożarem budynku chłodni. W rzeźni miało powstać Śląskie Centrum Biesiadne, którego projektant Ostrowscy Architekci tworząc koncepcję przebudowy wartej ponad 71 milionów zł deklarował, że:
- To miał być obiekt wielofunkcyjny. Miał się znajdować tam również hotel, izba tradycji, minimuzeum. Chodziło o to, żeby stworzyć centrum śląskiej tożsamości regionalnej. Planowaliśmy wykorzystać znakomitą większość zabytkowej zabudowy, łącznie z budynkiem chłodni.
Co stanęło na przeszkodzie? Fakt, że rzeźnia ma status zabytku. Miasto zadeklarowało przekazanie środków na wsparcie finansowe inwestycji, jeśli zgodnie z przepisami o ochronie zabytków i miejsc pamięci właściciel odpowiednio zabezpieczy część zabytkową budynków. Wtedy rozmowy po stronie spółki Fabryka zostały zerwane.
Wszelkie pomysły podejmowane przez Śląską Grupę Inwestycyjną nie miały jednak zostać zrealizowane zgodnie z prawnymi wytycznymi obiektów zabytkowych. Już w 2009 roku właściciele udowodnili, że nie mają na celu ratowania Rzeźni Miejskiej. Wtedy to – oprócz utrudnionej komunikacji na linii Marzec-UM Chorzów – pojawił się pierwszy wniosek złożony do Narodowego Instytutu Dziedzictwa o wykreślenie części należących do kompleksu obiektów z ewidencji zabytków. Choć NID nie skłonił się ku wnioskowi to wkrótce Generalny Konserwator Zabytków skreślił z wykazu halę chłodni i maszynowni. Część kompleksu cały czas widniała jednak w rejestrze miejskich zabytków. Wkrótce zabytkami przestały być jednak warsztat mechaniczny i hala uboju z powodu krańcowo złego stanu zachowania. Po pożarze ze swoim statusem pożegnała się również chłodnia.
Właściciele rozpoczęli już rozbiórkę obiektów, które grożą zawaleniem. Na bramie obiektu można od jakiegoś czasu dostrzec tablicę informacyjną powiadamiającą o charakterze prac toczących się na zamkniętym terenie. Miasto ma obecnie związane ręce, a podjęcie kroków ratujących obiekt przed zniknięciem z mapy Chorzowa jest niemożliwe.
To nie zraża jednak wielu chorzowian przywiązanych do zabytku. O przywrócenie go do stanu dawnej świetności walczy Irena Niemczykowska, dawna mieszkanka kompleksu, a dziś organizatorka corocznego happeningu z okazji kolejnych rocznic powstania Rzeźni. W tym roku, 19 listopada, czyli data otwarcia 115 lat temu przedsiębiorstwa przypada w sobotę, zatem organizatorzy liczą na dużą frekwencję.
Niemczykowska, która wychowała się w przyzakładowych mieszkaniach postawionych dla kierownictwa i pracowników Rzeźni (co drzewiej było w systemie pracowniczym uznawane za normę) wspomina czasy dzieciństwa w ten sposób:
- Pracował tu mój dziadek. Pamiętam pikniki na rampie kolejowej, schody w naszym budynku i poręcze z charakterystycznymi kulami. Zawsze panowała tu rodzinna atmosfera. W ostatnim okresie w Miejskiej Rzeźni mieszkało pięć rodzin. Wyprowadziliśmy się w 1993 roku, a zakłady zamknięto trzy lata później. Pamiętam dokładnie wnętrza rzeźni, szczególnie zadbaną i wyłożoną unikatowymi kafelkami chłodnię. Niestety, tak piękne pomieszczenie strawił ogień, a teraz już rozbierane.
Coroczne happeningi odbywają się przy współudziale lokalnych włodarzy, Ruchu Autonomii Śląska, członków Społecznego forum mieszkańców i sympatyków miasta Chorzowa i Stowarzyszenia „Dwie Wieże”.
Pani Irena, mimo tragicznej sytuacji kompleksu wciąż ma marzenia dotyczące tego, jak zabytkowe budynki mogłyby wyglądać, gdyby udało się je wyrwać z rąk nieodpowiedzialnego właściciela:
- Wciąż marzę o takiej klimatycznej chorzowskiej Starówce, otoczonej odnowionym murkiem. Raczej z przeznaczeniem na obiekty związane z kulturą - małą sceną teatralno-kabaretową, z niewielkimi knajpkami ze zróżnicowaną muzyką i jedzeniem. Może z miejscem na zawieranie ślubów? Z hotelem i restauracją w głównych budynkach? Może z jakąś niewielką kliniką? Może z muzeum? Gdzie każdy róg byłby doskonałym tłem dla oryginalnych fotografii. Kiedyś mogłyby też tam powstać lofty - naprawdę bardzo nietypowe. Teren, do którego mam bardzo osobisty stosunek mógłby zostać właściwie przekształcony, gdyby miał dobrego gospodarza.
Niemczykowska, która w 2011 roku głosami mieszkańców miasta została wybrana Człowiekiem Roku skończyła książkę wspomnieniową dotyczącą historii tego miejsca, w której wykorzystuje wątki autobiograficzne. Pani Irena z wykształcenia jest nauczycielem psychologii, związanym z Uniwersytetem Śląskim, a następnie z sześcioma chorzowskimi szkołami, w których uczyła wychowania do życia w rodzinie. Ostatecznie związała się z Zespołem Szkół Ekonomicznych, gdzie pracuje też w szkolnej bibliotece i prowadzi szkolny teatr „Siódmy Kałamarz”.
- Trzeba zrobić wszystko, by mieszkańcy i włodarze nie zapomnieli o tym miejscu, tak ważnym dla Chorzowa.
Temu właśnie służyć mają coroczne obchody urodzin Rzeźni, które zdaniem organizatorów mają stanowić swoisty „prztyczek w nos” właściciela i udowodnić, że Chorzów nie zapomina o swoich zabytkach.
Kolejna edycja akcji będzie miała w tym roku mniejszy rozmach niż w latach poprzednich. Przypomnijmy, że w 112. urodziny w 2013 roku odbyła się tu regularna impreza połączona z opowieściami o tym miejscu, przegląd fotografii i występy artystyczne. W poprzednich latach uczestnicy akcji tańczyli przy ulicy Krakusa poloneza czy po uroczystym odśpiewaniu 200 lat Rzeźni zdmuchnęli w jej imieniu świeczki z przyniesionych na ten cel pączków. W tym roku organizatorzy stworzyli koncepcję z balonikami. Jak przekonuje Irena Niemczykowska:
- Happeningi - to tylko taki krótki "błysk flesza", który na moment przypomina o istnieniu tego miejsca. Nie przyciągamy wielkich tłumów, ale te osoby, które przychodzą są tam naprawdę dlatego, że chcą okazać sympatię dla tych budynków. Co roku pojawia się ktoś nowy, zawsze jest nadzieja na nowe spotkanie, nową opowieść, nowy pomysł. W tym roku zapraszamy z zielonymi balonikami, które będzie przywiązywać do ogrodzenia Rzeźni. Nie wyznaczamy konkretnej godziny spotkania, niech każdy, komu zależy na rewitalizacji obiektu przyjdzie o tej porze, jaka jest dla niego dogodna. Czemu akurat z zielonym balonikiem? Zielony to kolor nadziei, nadziei na lepszy "ciąg dalszy"…
Podjęcie bardziej stanowczych kroków najwyraźniej nie jest w tej chwili możliwe. Teren jest w rękach prywatnych, a miasto, mimo wydatnych starań o finalne przejęcie terenu ma związane ręce, przede wszystkim prawnie i administracyjnie. Wszystko wskazuje na to, że jeśli nie nastąpi prawdziwy zwrot akcji to obiekty, które wchodzą w skład kompleksu będzie można wkrótce podziwiać jedynie na starych fotografiach i rycinach w miejskich kronikach i zbiorach chorzowskiego muzeum.
Napisz komentarz
Komentarze